Wiele osób pamięta pewnie „Filipinkę”.
Miała kącik z przepisami kulinarnymi, chyba na przedostatniej stronie. Kiedy już dotarłam do końca gazety, przychodził czas na „Filipa z zielonymi oczami” i „Jedno danko” – ono było ciekawe, to nie tylko sam przepis – ilość składników i co z tym robić – ale i historyjka, anegdotka. Wtedy nikt tak nie pisał o jedzeniu. Czytało się to, o, tak! A ja byłam ambitną nastolatką i z gazetą szłam do kuchni i próbowałam.
Parę wycinków z tamtej rubryki mi się zachowało, część tkwi w pamięci, jak choćby ten tytułowy kalafior.

On się jakoś nazywał, a`la coś (a raczej) ktoś tam. Nie pamiętam nazwy, ale sposób przygotowania był dla mnie rewolucyjny.
Bo kalafior podawało się na zimno, z sosem majonezowym, z groszkiem i jajkiem. A u nas w domu kalafior to tylko na ciepło z masłem i tartą bułeczką.
Zapraszam na kalafiorową przekąskę:
1 mały kalafior
Pół puszki zielonego groszku
2 jajka ugotowane na twardo
4 łyżki majonezu
2 łyżki białego półwytrawnego wina
Sól, grubo mielony pieprz, szczypta cukru, mielona papryka
Kalafiora gotujemy na wpół miękko w lekko osolonej wodzie, studzimy.
Z majonezu, wina i przypraw robimy sos.
Różyczki kalafiora, groszek i jajka układamy na talerzu, polewamy sosem.
Smacznego!