Winiarnia Porta Sei

Fajny lokalik na małe co nieco w Tarnowie (Sowińskiego 13)

Lampka wina, pizza, sałatka, kawa, jakieś ciastko. Lokal jest malutki, przytulny, dobry na pogaduchy. Pizza z rukolą była pyszna!

Można tu także kupić wino – duży wybór

Spotkajmy się w El Paso

El Paso w Tarnowie

El Paso – restauracja meksykańska w centrum Tarnowa przy ulicy Lwowskiej.

Kiedyś, w czasach PRL-u była tu „Baltona” (ekskluzywny sklep dla tych co mieli dolary i bony).

Czy jednak aby nie za ostre jedzenie tu będzie?

Okazało się, że jednak nie. Każdy znajdzie tam coś dla siebie i jest to dobre miejsce na lunch i na pogawędkę przy okazji.

Wnętrze bardzo klimatyczne, z kaktusami, kapeluszami sombrero, świecami w szkle

detale El Paso
wnetrze El Paso

Porcje są duże (jak dla mnie), tym bardziej że na wstępie dostajemy czekadełko: nachos z sosem (niezbyt ostrym – co jest plusem!)

Dania smaczne (może bez euforii), ale sympatyczne

Trzech amigos – zestaw trzech mięs z grilla (schab, pierś kurczaka oraz polędwica wieprzowa) podane na delikatnym sosie serowym w chili, sałatka z jarzyn. Do tego zamówiłam frytki

 3 amigos
sałatka meksykańska

Teksański talerz – żeberko, skrzydełko, nóżka i podudzie z kurczaka marynowane w BBQ oraz 2 połówki ziemniaka faszerowane boczkiem zapiekane z serem podane z sałatką ze świeżych warzyw

talerz teksański

Jeśli lunch i miłe pogaduchy – to i drinki koniecznie:

CAIPIRINHA (cachaca, cukier trzcinowy, limonki) oraz CAMPARI z sokiem pomarańczowym

drinki

Zimowa herbata U Młynarzy

Gdyby ktoś był kiedyś w Tarnowie, to polecam klimatyczną restauracyjkę „U Młynarzy” przy ul. Kołłątaja (przecznica ulicy Lwowskiej). A zimą to już koniecznie trzeba tam wpaść na czarną herbatę z plastrami pomarańczy, cytryny i limonki z dodatkiem angostury (angostura to gorzka, ciemnoczerwona wódka lub destylat na bazie rumu, skórek pomarańczowych i ziół). Pyszna i rozgrzewająca.

zimowa herbata

Siedziba restauracji mieści się w historycznym dworku wybudowanym w 1859 roku, który był rodzinną siedzibą tarnowianina Henryka Szancera, który w sąsiedztwie dworku nad potokiem Wątok, wybudował pierwszy w Tarnowie młyn parowy. W przewodniku tak pisano o Szancerach:

„Rodzina ta znana była z wielu akcji filantropijnych i charytatywnych. Szancerowie lubili się bawić, jeść i kochać. Rodzina ich była liczna i znana w wielu europejskich krajach. Szybko zdobywali fortunę i równie szybko ją tracili. Kobiety z tego rodu wyróżniały się inteligencją, urodą i temperamentem.”

u Młynarzy

Dużą popularnością cieszy się tutaj pizza, ale można również zjeść bardziej tradycyjny obiad: na przykład żurek, grzybową, schabowego czy pierogi.

pierogi

Uwaga: porcje są naprawdę duże!

Kuchnia galicyjska w tarnowskiej „Starej łaźni”

stara łaźnia

Oprócz kuchni żydowskiej restauracja „Stara łaźnia” proponuje jeszcze dania kuchni galicyjskiej:

Zupy: Barszcz czerwony z uszkami z grzybami leśnymi, Krem z świeżych pomidorów, Węgierska pikantna zupa gulaszowa
Dania główne: Konfitowane gęsie udo serwowane z ptysiami z batatów i gruszką sous-vide, Pierogi z gęsiną, Gęsie “pipki” z kluseczkami i puree z marchwi, świeża ryba, Wiener Schnitzel, Kotleciki jagnięce z zielonym groszkiem, Kofta cielęca na lasce cynamonowej z ryżem curry i musem jabłkowym, Grasica cielęca na bajglu

Jak te dania smakują?
Oddaję głos mojej siostrzenicy, która je próbowała:

Przystawka zapowiadała naprawdę przyjemny posiłek.

b_figi

Figi z kozim serem były smaczne, dobrze zbilansowane smakowo, nie narzucały nachalności smaku koziego sera.

Ale jak mawiają, nie chwal dnia przed zachodem słońca.

Zupa – krem ze świeżych pomidorów już tak nie zachwycał.

Owszem zupa była zrobiona poprawnie, ale niestety była za ostra. Prawdą jest to, że moja tolerancja na ostre przyprawy jest dość niska, ale dla statystycznej poprawności i takiego gościa należałoby wziąć pod uwagę.  Myślę, że w zamian za ciastko/pogryzadło z kruchego ciasta lepszy byłby kleks z kwaśnej śmietany.

Główne danie, czyli kotleciki jagnięce z zielonym groszkiem, niestety okazało się niesamowitym rozczarowaniem.

Mięso było twardawe i w ogóle nie przyprawione, za to ziemniak dodany do dania był bardzo przesolony, myślę, że  dostała mu się porcja soli przeznaczona dla mięsa. Warzywa grillowane, które były dodatkiem do dania były naprawdę dobre. Dobrze przyprawione, nie przegotowane, naprawdę smaczne.  Dlatego trochę dziwi mnie, że dodatek przygotowany był z taką starannością, której  chyba zabrakło przy przygotowaniu mięsa. Co do puree z zielonego groszku to nie było ani złe ani dobre. Po prostu było.

Pascha czyli żydowski sernik był dobry, ale to nie jest smak dla wszystkich, więc raczej radziłabym się zastanowić na jego zamówieniem.

Próbowaliśmy jeszcze:

Tarninówki – bardzo słodki napój

b_napj_urawinowy

Pasztetu z kaczki serwowanym na chałce z żurawiną – dobre

pasztet z kaczki

Wiener schnitzel – duże rozczarowanie, mięso totalnie nieprzyprawione!

wiener schnitzel

Szarlotki – olbrzymi, dobry kawał ciasta

szarlotka

Siostrzenica skomentowała całość następująco: POTENCJAŁ JEST, ALE TRZEBA JESZCZE POPRACOWAĆ

Menu Magdy Gessler w Tarnowie

Tarnowska restauracja „Stara Łaźnia” po programie naprawczym „Kuchennych rewolucji” ma fajną propozycję: „Kolacja Magdy Gessler”.

Wiadomo, że każdy, kto tam przyjdzie po obejrzeniu programu telewizyjnego, będzie pytał, co zaproponowała i co poleca p. Gessler.

To zobaczmy:

Dwie przystawki: tatar ze śledzia po żydowsku z figami nadziewanymi kozim serem i gefilte fish

Tatar jest pyszny, podany na ciasteczku w kształcie serca, a figi świetnie uzupełniają ten smak; jest – jak to w kuchni żydowskiej – słodko-ostro.

Gefilte fish to galaretka z ryby (karpia) podana z chrzanem i koglem moglem – bardzo oryginalna i super!

Tylko aż dwie przystawki to jak dla mnie za dużo.

Zupa to chłodnik z awokado i ogórka ze szparagami

Pierwsza łyżka jest zaskoczeniem – nietypowy smak z nutą lekkiej goryczki, ale szybko przyzwyczajamy się do niego i je się z przyjemnością. Jest to jednak dobra propozycja tylko na lato; myślę, że na chłodne jesienno-zimowe miesiące powinna być jakaś inna zupa; rozgrzewająca.

Danie główne to czulent z baraniną, gęsiną i kotlecikami jagnięcymi

Bardzo lubię czulent, ale ten tutaj był dla mnie dużym rozczarowaniem.

Po pierwsze – sposób podania: stłoczono wszystkie elementy składowe, których jest w tej potrawie niemało (bo i kasza, mięso, fasola, jajka, morele) w niezbyt dużej kamionkowej misce. Człowiek musi gmerać i wygrzebywać składniki, zanim zorientuje się co tam jeszcze jest. Kiedy tę potrawę w restauracji robiła p. Gessler, podano ją na szerokim głębokim talerzu. Szkoda, że właściciele wprowadzili tę kamionkową miseczkę, która na pewno jest bardzo dekoracyjna, ale nie jest odpowiednia do tej potrawy.

Po drugie – kotlety jagnięce były twarde. Nie było nawet mowy, aby odchodziły od kości i rozpływały się w ustach. Zupełnie nie ta klasa.

Po trzecie – danie nie było gorące; było ledwie ciepłe.

Miało to być danie flagowe tej restauracji – może takie jest, a tylko ja źle trafiłam?

Mam w planie za jakiś czas to sprawdzić.

I deser – semifreddo chałwowe

Było pyszne!

Cała kolacja to koszt 75 zł. P. Magda w czasie programu tv podkreślała, że ceny w restauracji są bardzo dużym jej plusem. To fakt, że po zjedzeniu takiej kolacji (czy obiadu) nikt nie będzie głodny; raczej powiedziałabym, że będzie przejedzony, ale jak na obiad rodzinny – taka cena od osoby jest chyba duża (rzeczywistość tarnowska inna jest niż warszawska).

Kiedy oglądałam ten program w telewizji, zwróciło moją uwagę przede wszystkim to, że w tej restauracji nie było jakichś wielkich problemów, konfliktów międzyludzkich. Ot, po prostu właściciele nie wzięli pod uwagę usytuowania lokalu. Po drugiej stronie ulicy, widoczny z okien jest pomnik upamiętniający pierwszy transport więźniów do Oświęcimia, a restauracja proponowała dancingi i tańce na rurze.

A poprzednie menu nie miało jakieś motywu przewodniego i nie było smaczne – jak się okazało z powodu oszczędności na surowcach.

Czystość patelni pozostawiała wiele do życzenia (choć głównie od spodu). Zawsze mnie to dziwi, że kiedy właściciele decydują się na pomoc p. Gessler, nie wyszorują garnków; a wiadomo, że ona przede wszystkim to sprawdzi!

Jeszcze przed edycją telewizyjną zaprosiłam tam na obiad rodzinę. Zamawiane były również potrawy z pozostałego, proponowanego przez restaurację menu. Relacja – w najbliższym wpisie. Zapraszam!

Rozbrykana owca z food trucka

Organizowany od wielu lat przez Marszałka Województwa Małopolskiego Festiwal Smaku zmienił w tym roku oblicze.

Postawiono na tak modne ostatnio food trucki.

Festiwal ma swoje przystanki w kilkunastu miastach Małopolski w ciągu lata. Do Tarnowa dotarł już jesienią, 25 września. Tak prawdę powiedziawszy, to przyjechało do nas tych food trucków niezbyt dużo, właściwie tylko pięć: z hamburgerami, z pizzą, z pulled pork, z jagnięciną i frytkami belgijskimi. Do każdego ustawiły się długie kolejki. Postawiłam na tę najdłuższą, w myśl zasady, że tłum bezbłędnie wie, co najlepsze. I było to stoisko „Rozbrykanej owcy”.

Nazwa wszystkich elektryzowała i bawiła – i to zadziałało, przełożyło się na popularność.

Można było mieć „owcę w biegu” – kotleciki jagnięce, soczewicę w sosie, kawałki chrupiącej pity i sałatkę, bądź „owcę na wypasie” – do owcy w biegu dodano kotleciki falafelowe.

Była jeszcze „owca vege”, która owcą jednak nie była, bo z zasady nie mogła:) ta propozycja to były falafele, soczewica, sałatka i pita.

Miłe były te kotleciki.

 

Skusiłam się jeszcze na frytki – dobrze upieczone, ale za słone.

Miałam ochotę na pulled pork – ale nie na tyle, żeby stać w kolejnej kolejce:)

Pan Wicermarszałek rozdawał porcje karpia po zatorsku – ale karp to już nie moja bajka, odpuściłam.

Na zakończenie jeszcze scenka ze stoiska z oscypkami: wybrałam owczy ser i mówię:

– To jeszcze poproszę do tego redykołkę.

A sprzedawczyni, ubrana stosownie na ludowo:

– Proszę? Co mam podać?

Cóż, wyjaśniłam jej, co sprzedaje; redykołka to niewielki serek owczy w kształcie zwierzątka, ptaka, serduszka lub wrzeciona. Tutaj pani miała jelonki.

Regionalne ciastko tertilówka

Nazwane na cześć burmistrza Tarnowa z początku XX wieku, Tadeusza Tertila. Każdy prawdziwy tarnowianin wie, kim on był, ile mu Tarnów zawdzięcza. Kawiarnia i cukiernia „Tatrzańska” (istniejąca od 1859 roku, choć obecną nazwę nadano jej dopiero w 1936 roku) wprowadziła do swojej regionalnej oferty to ciasteczko: murzynek z bitą śmietaną i śliwkami w polewie czekoladowej.

Receptura jest oczywiście zastrzeżona, ale degustacja pozwoliła na wierne odtworzenie smaku i drobne korekty, tak, że jest to obecnie moja autorska – jako tarnowianki – wersja tertilówki. Zapraszam!

b_tertilwka

Murzynek:

3 jajka

1 i 1/2 szklanki mąki

1 i 1/4 szklanki cukru

łyżeczka proszku do pieczenia

3/4 kostki masła

2i 1/2 łyżki ciemnego kakako

10 łyżek wody

pół szklanki chipsów czekoladowych (lub pokrojonej drobno gorzkiej czekolady)

 

Masło, cukier, kakao i 5 łyżek wody włożyć do rondla i zagotować. Masę wystudzić, po czym dodać do niej żółtka jajek, mąkę, proszek do pieczenia oraz 5 łyżek wody. Wymieszać.

Ubić pianę z białek, wymieszać z masą, dodać czekoladowe chipsy, przełożyć na blachę wyłożoną papierem pergaminowym, piec w 180 st. C ok. pół godziny. Trzeba uważać, by nie przesuszyć ciasta.

Wyjąć, wystudzić.

 

 

2 łyżeczki żelatyny rozpuścić w gorącej wodzie, dobrze wystudzić.

500 ml śmietany 36% ubić na sztywno, dodać 2 czubate łyżki cukru pudru, dodać wystudzoną żelatynę.

 

Teraz zaczynamy składanie ciasta:

Odkroić cieniutką wierzchnią warstwę ciasta, posmarować ciasto kilkoma łyżkami konfitury z płatków róży.

Nałożyć ubitą śmietanę.

Włożyć do lodówki na kilka godzin.

 

Zrobić czekoladową polewę:

200 g gorzkiej czekolady

50 g masła

50 g śmietanki 30%

Rozpuścić czekoladę w kąpieli wodnej, dodać masło i śmietankę, mieszać aż całość połączy się jednolitą masę.

 

Następnie 20 dag śliwek suszonych bez pestek pokroić, skropić rumem.

Ułożyć śliwki na wierzchu ciasta, po czym oblać całość czekoladową polewą.

Włożyć do lodówki jeszcze raz na kilka godzin.

I gotowe.

 

Letnie obiady na mieście – podsumowanie

Urlop się kończy, kończy się też obiadowanie na mieście.

Fajnie było tak sobie wędrować po różnej klasy lokalach, próbować, porównywać, podpatrywać pomysły, zarówno kulinarne, jak i estetyczne.

podsumowanie

Moim jednak zdaniem – domowych obiadów to te propozycje nie zastąpią.

Na obiad do restauracji fajnie jest wpaść raz na jakiś czas, traktując to jako swego rodzaju święto; no, może to za dużo powiedziane, może raczej jako  przerywnik codzienności, jako miłą przyjemność.

Na pewno chętnie wpadłabym znów do Bristolu, do „Jana”, do „Soprano”. Zajrzałabym do „Cristal Parku”.

Na takie bardziej na luzie lunche wpadłabym do „Włóczykija”, „Jani sushi”, „Jamy złotego smoka”. Jako ciekawostkę chętnie pokazałabym komuś znajomemu „Braterską”.

Odpada natomiast absolutnie „Pasaż”, nie mam już ochoty na „Rabarbar”, ani na „Wiedeńską”.

Zostało parę lokali, których nie odwiedziłyśmy; cóż, wszystko przed nami! Z góry zapraszam!

 *****

Subiektywne spojrzenie Marty z drugiej strony stołu.

Każdy eksperyment ma doprowadzić do wysnucia jakiś wniosków. Wnioski są takie, że w naszym mieście można zjeść dobrze i smacznie. Są miejsca gdzie naprawdę gotują dobrzy znający się na rzeczy kucharze, dbający o swoich klientów. Szczerze mówiąc jestem tym trochę zaskoczona bo poza paroma miejscami gdzie można szybko i w miarę tanio zjeść Tarnów zupełnie nie kojarzył mi się z miastem dobrych restauracji. Być może ocenianie restauracji po jednym posiłku to pewne nadużycie ale co tam, jak mówią kto mi zabroni. Mam swój prywatny ranking najlepszych miejsc:

miejsce I: decydowanie restauracja „u Jana” – mój faworyt, najlepszy stek jaki jadłam w Polsce, myślę, że jest to miejsce warte uwagi i odwiedzenia.

miejsce II:  „Bristol”  –  ciekawe połączenie nowoczesnych form  i technik z lekkim powiewem czasów PRL-u.

miejsce III:  i tu jest już gorzej mam kilka miejsc, ale chyba dwa miejsca zasługują na wyróżnienie „Soprano” i „Wiedeńska”. Dwa fajnie lokale gdzie można smacznie zjeść.

Są też miejsca gdzie nie polecam jeść, i które lepiej omijać szerokim łukiem.

Jak każdy eksperyment i ten nasz miał swoje trudności i niedogodności. Do takich największych można zaliczyć to, że porcje są ogromne i po obiadku człowiek nie wychodzi z lokalu tylko się wytacza. Kolejny minusik to taki, że po 2 tygodniach stołowania się w restauracjach, zaczyna się już to człowiekowi nudzić. Zaczyna się tęsknić do domowego, prostego i swojego jedzenia.

*Chciałam podkreślić, że wszelkie opinie są subiektywne i to co mi smakowało nie musi smakować komuś innemu i na odwrót.

Kończymy letnie obiadowanie w „Tatrzańskiej”

„Tatrzańska” zawsze kojarzona jest u nas z cukiernią i kawiarnią, ale od jakiegoś czasu ma również i propozycje obiadowe.

tatrzańska

Skusiła się na to Marta, zamawiając chłodnik litewski

Dobry, ale ten sposób podania…. Te buły….

chłodnik w tatrzańskiej

Ja wolałam zakończyć nasze letnie obiady w mieście tylko deserem. Dołączyła do nas moja siostra, też preferująca słodkości, a zamówiłyśmy: kawy (espresso i cappuccino), firmowe lody tatrzańskie (pyszne, z czekoladą, orzechami, bitą śmietaną z serkiem i olbrzymie, nie do przejedzenia!), sernik tatrzański (dobry, jednak myślę, że ten, który ja robię i tak jest lepszy) i tiramisu.

kawy

lody

sernik

tiramisu

Ach, ja skusiłam się jeszcze na gofra, ale zapomnijmy raczej o tym moim łakomstwie, zwłaszcza, że długo na niego musiałam czekać  i nie spełnił moich oczekiwań.

 *****

Subiektywne spojrzenie Marty z drugiej strony stołu.

Na temat chłodników nie wiem nic, przynajmniej tak mi się wydaje, nigdy wcześniej takiej zupy nie jadłam. Być może wyda się to dziwne, ale poza bardzo upalnymi dniami lata, kiedy i tak nie gotowało się zup, taki rodzaj obiadu nie sprawdziłby się w żaden sposób. Sam chłodnik był w porządku. Ilość wkładu buraczkowego sprawiała, że  zupa miała konsystencje „łyżka stój”. Smak nie był nachalny  i nie wyróżniał jednego konkretnego smaku. Może brakowało odrobiny smaku czosnku, ale może to moje błędne wyobrażenie o chłodniku.

Co do deseru – tiramisu, dobre, nie bardzo dobre, ale dobre. Było podane  sosem z truskawek, który mi jakoś nie pasował do całości, może dlatego, że czuć było mrożone truskawki. Sam krem był gładki, a biszkopty dobrze naponczowane. Ogólne wrażenie lekko mi zepsuło zapominalstwo obsługi, która do deseru zapomniała podać mojego zamówionego soku.