Świąteczny czas do archiwum

Za dwa dni Popielec, więc tylko jeszcze parę migawek, żeby zachować w pamięci czas choinek i świętowania.

Od dawna marzyłam o świątecznym ledowym miasteczku i w tym roku wreszcie je ustawiłam na komodzie w przedpokoju. Przestawiałam chyba z dziesięć razy domki, sanki, drzewka i zwierzątka! Myślę, że to początek kolekcji.

Moja ludowa choinka w tym roku i drewniana szopka

W kuchennym oknie zazdrostka z gwiazdkami i szkocka krata

A ozdobą świątecznego stołu – jak zwykle – kot

Porozmawiajmy o sianku

Sianko na wigilijnym stole.

Wigilia w Polsce – to i sianko na stole. Oczywista oczywistość, że musi być.

Zaczynamy u nas o nim myśleć gdzieś tak pod koniec lata, gdy trawy i zioła na łące są najpiękniejsze i najbardziej pachnące. Ścina się je i starannie suszy na płótnie, przechowuje w suchym miejscu. Kiedy przyniesie się do domu, jego zapach oszałamia!

Zawsze kładło się u nas na nim opłatki (piękna jest ta przywoływana w ten sposób symbolika narodzin Bożej Dzieciny w żłóbku, na sianie).

Mama kładła też siano pod obrus, ale ja zawsze sobie myślałam, że wcale go nie widać pod tym obrusem, a szkoda. I kiedy ja zaczęłam przygotowywać Wigilie, rozkładam siano na obrusie, wkładając kilka pojedynczych źdźbeł pod obrus, żeby tradycji stało się zadość.

W czasie ostatniej Wigilii mówiliśmy o tym, że dawniej (dawno, dawno temu) tego siana w ten dzień to w domu było mnóstwo; zaścielało się nim nawet podłogę przy wigilijnym stole!

– A jakby tak przynieść do domu snopek zboża? – padła propozycja (i takie tradycje były kiedyś!)

Więc, kto wie – jak będzie u mnie za rok?

A z siankiem pod obrusem była jeszcze taka tradycja, że wróżyło się, wyciągając źdźbła, jakie będzie życie (długie, krótkie…) Trochę niepokojące, co nie?

Ale tak było; pisał o tym np. Juliusz Słowacki w liście do matki:

Wigilia we Florencji

JULIUSZ SŁOWACKI / 1809-1849 List do matki

Florencja, 1838, 2 stycznia Wigiliją jadłem z ziomkami — w domu Hermana — na sianie. Sama gospodyni domu dała nam wszystkie dawne potrawy, w których wspomnienia były pieprzem i rodzynkami. Nie wiem dlaczego, ale ciągle myślałem o wilii u prefekta Jarkow[skiego], którą kiedyś jadłem będąc dzieckiem. Potem przyszła mi na myśl wielka Babuni piekarnia — czeladź śpiewająca kolędy — po­tem wertep krzemieniecki, któremu może winien jes­tem mój szekspirowski zapał… Nareście dawnym zwy­czajem wyciągnąłem źdźbło siana spod obrusa i wycią­gnąłem je bez kwiatka. Pani domu widząc moje za­smucenie ofiarowała się, że mi drugie wyciągnie; jakoż dobyła mi źdźbło krótkie bardzo, nie z kwiatkiem, ale z kłosem na końcu… Tłumacz więc sobie, droga moja, że dni moje będą krótkie, ale kłos zostanie po nich… ja tak tłumaczę sam i cieszę się.

Mały Król i gwiazda

(Bruno Ferrero)

Żył kiedyś Mały Król.

Minęło już prawie dwa tysiące lat od wyjątkowej nocy, w czasie której Trzej Królowie podążali za gwiazdą aż do groty w Betlejem, aby uwielbiać Dzieciątko. Zrozumiałe, że w ciągu ostatnich lat wyszli oni trochę z mody. Na Zie­mi jednak – w związku z faktem, o którym niewielu wie, a którego nikt nie potrafi wytłumaczyć – zawsze żyło kilku królów-mędrców. Każdego roku jeden z nich pełnił dyżur i to jemu ukazywała się gwiazda, za którą podążał, aby dać świadectwo o tajemnicy Bożego Narodzenia, tak jak to czynili przed dwoma tysiącami lat jego trzej poprzednicy. Było to zadanie bardzo odpowiedzialne, dlatego Mały Król ze zrozumiałą niecierpliwością oczekiwał zbliżającego się Bożego Narodzenia. W roku 1990 dyżur przypadł na niego. To właśnie jemu ukaże się gwiazda i pomoże dać świa­dectwo o cudownym odnawianiu się Bożego Narodzenia.

W sercu Małego Króla było jednak trochę lęku. Od lat gwiazda ukazywała się pośród setek satelitów, pojaz­dów kosmicznych i samolotów rozsianych po niebie.

W roku 1987 gwiazda została zaatakowana przez wojsko­wego radzieckiego satelitę, który wziął ją za nieprzyja­cielski obiekt latający. Również w kolejnych latach królowie-mędrcy napotykali wielkie trudności. W 1988 roku król, który podążał za gwiazdą, zgubił się w ogromnym korku ulicznym w pobliżu Nowego Jorku. Udało mu się wydostać stamtąd dopiero 31 grudnia. W następnym roku inny król został uwięziony jako zakładnik przez partyzan­tów libańskich i pomimo łez oraz błagań nie udało mu się uwolnić na czas, by pójść za gwiazdą. Zrozumiałe więc, że Mały Król oczekiwał na swoją kolej z dużym lękiem.

Na śledzenie tego, co dzieje się na niebie, Mały Król po­święcił zimne noce końca listopada. Bolały go już oczy. Co jakiś czas nagłe pojawienie się na ciemnym niebie mocnego światła wywoływało przyśpieszone bicie serca. Najczęściej były to tylko samoloty, które lądowały na po­bliskim lotnisku, lub jakiś wojskowy jet. Naturalnie, Mały Król przygotował swój dar, bo magowie przynoszą spe­cjalny dar. Był to wspaniały rubin – czerwony jak krew i ogień.

Wpatrzonego w niebo Małego Króla często zastawał świt. Miał on zaledwie chwilę, by umyć się i pójść do biu­ra. Nie miał bogactw i dlatego na swoje utrzymanie mu­siał zapracować, a jego zwierzchnik był bardzo surowy i nie pozwalał na drzemki w pracy.

Wreszcie pewnej zimnej grudniowej nocy gwiazda nadeszła. Świeciła bardzo jasno. Małemu uszczęśliwio­nemu Królowi wydawało się, że jeśli wyciągnie rękę, to może ją dotknąć. Zaproszenie wysłane przez gwiazdę byto stanowcze. Mały Król pobiegł po dar i starannie go zapakował. Wyciągnął z garażu swój malutki samochodzik i pojechał w ślad za gwiazdą, która sunęła po niebie jak królewna ze świetlnym trenem. Wszystkie inne gwiazdy klaskały z zapałem. Przynajmniej tak wy­dawało się Małemu Królowi. „Czy tylko ja jeden widzę gwiazdę?” – pytał siebie. Potem pomyślał, że prawdopo­dobnie wszyscy mogliby ją zobaczyć, ale dzisiaj ludzie bardzo się spieszą i mają mało czasu i chęci, by patrzeć na gwiazdy.

Gwiazda przecinała niebo z dużą prędkością. Tam w górze ruch był bardziej swobodny. Mały Król natomiast, jadąc swym malutkim autkiem, napotykał na wiele trud­ności. Ulice były kręte, musiał uważać na światła, na znaki pierwszeństwa, na ruch jednokierunkowy, na inne samo­chody i na pieszych przechodzących przez ulice.

  • Chciałbym zobaczyć trzech poprzedników na moim miejscu – mruczał pod nosem. – Dla nich podążanie za gwiazdą na wielbłądach przez pustynię było drobnostką.

Przy kolejnym skrzyżowaniu Mały Król stracił gwiazdę z oczu. Starając się odszukać swoją przewodniczkę, wy­chylił się z okienka samochodu najbardziej, jak tylko mógł.

  • Na co czekasz, kretynie? Światło nie stanie się bar­dziej zielone! – usłyszał za swoimi plecami.
  • Jedziesz czy nie jedziesz? – warknął inny głos, a hałas klaksonów się wzmacniał.
  • Przykro mi – powiedział Mały Król – ale muszę podą­żać za gwiazdą.
  • Pijaku! Do licha z tobą i twoją gwiazdą! – krzyczeli inni.

Mały Król jeszcze raz przeprosił i nacisnął na pedał gazu. Autko, podskakując, ruszyło dalej.

Po kilku kilometrach Mały Król odnalazł wreszcie gwiazdę i pojechał za nią. Mijał wioski, miasta, rzeki, pustynie. Mały Król nie rozróżniał dnia od nocy, nie myślał o odpoczynku, o głodzie. Zbyt wiele radości przynosiło wypełnianie zadania, którego się podjął.

Pewnego brzydkiego dnia auto raz jeszcze podskoczy­ło, a potem na próżno jego kierowca próbował je urucho­mić. Z rozpaczliwym zgrzytaniem wydało ostatni dech. Mały Król zostawił je więc na krawędzi ulicy i zaczął po­dróżować pieszo. Przez chwilę szedł za gwiazdą, ale ona poruszała się zbyt szybko. Po pewnym czasie zobaczył, jak znikła za horyzontem. Tym razem jednak nie załamał się i znów zaczął jej szukać. Znalazł się w dziwnym kraju, w którym wszyscy się bali. Wielu ludzi nosiło na twarzach maski przeciwgazowe. Po ulicach krążyły czołgi, a szybkie jak błyskawice samoloty przecinały niebo.

  • Czy widzieliście gwiazdę jaśniejszą od innych? – pytał Mały Król nielicznych przechodniów.
  • Nam już nie wolno patrzeć na gwiazdy – odpowia­dali mu.

W nocy w tym kraju potężne reflektory rozświetlały niebo, ludzie chowali się w domach lub schronach przeciwlotni­czych. Nikt nie zatrzymywał się, aby patrzeć na gwiazdy.

Mały Król nadal szedł przez wsie i miasta. Wszystkich napotykanych pytał:

  • Czy widzieliście wielką, świecącą gwiazdę?

Prawie wszyscy przecząco kiwali głowami lub naśmie­wali się z niego. Ktoś zaaferowany dał mu jednego dolara.

Pewnego razu Maty Król usłyszał, jak dwaj mężczyźni rozmawiali głośno o jakiejś gwieździe. Podszedł do nich pełen nadziei. Co za rozczarowanie – gwiazda, o której mówili ci dwaj panowie, była aktorką filmową.

Mały Król nadal pytał ludzi:

  • Widzieliście może wielką gwiazdę?
  • Dam ci kopniaka, wtedy zobaczysz wszystkie gwiaz­dy, jakie tylko chcesz! – odpowiadali mądrale.
  • Tu jedynie ceny sięgają gwiazd – mówili zagniewani.
  • Czy nie widzisz, że pełno tu gwiazd?! – wybuchnął ktoś inny.

Mały Król obejrzał się i spostrzegł, że dokoła pełno było gwiazd z tworzyw sztucznych i szkła, które wisia­ły w oknach wystawowych. Były też gwiazdy świecą­ce, zawieszone całymi girlandami na ulicach, nawet na wędlinach i wodzie sodowej znajdowały się gwiazdy. Piękne, różnokolorowe gwiazdy świeciły na choinkach. Mały Król zapomniał, że ludzie do bożonarodzeniowych dekoracji używają sztucznych gwiazd, gdyż nie potrafią już odnaleźć prawdziwych.

W pewnym sklepie zobaczył dzieci, które kupowały figurki do żłóbka.

  • Czy nie widzieliście wielkiej gwiazdy?
  • O tak – powiedział malec – jest tam, na górnej półce i kosztuje pięć dolarów.
  • Ale ja mówiłem o prawdziwej Gwieździe Bożego Narodzenia.
  • Ale taka nie nadaje się do szopki – rzekła jakaś dziewczynka.
  • Dlaczego robicie szopki? – spytał Mały Król.
  • Aby wziąć udział w konkursie parafialnym – chórem odpowiedziały dzieci.

Mały Król wyszedł z miasta i podążył przez pola, gdzie niebo nie było pokryte światłami reflektorów i gdzie do­brze było widać gwiazdy. Szedł i szedł.

Pewnego śnieżnego wieczoru zauważył światło na brzegu gęstego lasu. Mały Król tam właśnie skierował swe kroki. Był strasznie zmęczony i każdy krok kosztował go wiele wysiłku. Światło wychodziło z domku zbudowa­nego z kamieni i drewna. Mały Król zapukał. Mężczyzna, który otworzył mu drzwi, wyglądał sympatycznie, więc podróżny poprosił go o gościnę.

  • Wejdź! – usłyszał uprzejme zaproszenie.

Mały Król podziękował. Bardzo potrzebował odpoczyn­ku i pożywienia. Mężczyzna w milczeniu przyniósł mu suche ubranie, dobry i świeżo upieczony chleb oraz fili­żankę gorącego rosołu.

  • Widzi pan – powiedział Mały Król – muszę koniecz­nie znaleźć moją gwiazdę. Jestem świadkiem Bożego Narodzenia, a pozostało mi zaledwie parę dni.

Człowiek uśmiechnął się smutno.

  • Również i ja kiedyś szukałem gwiazdy – westchnął ciężko. – Teraz już nie. Niczemu to nie służy. Zapomnij o niej. Nie warto. Niebo nie interesuje się nami.

Mały Król zerwał się gwałtownie z miejsca.

  • Nie! Ja znajdę gwiazdę! – powiedział stanowczo.

Podziękował za poczęstunek i odszedł.

Gdy tylko zna­lazł się na dworze, ogarnęła go wielka światłość. Była to gwiazda, która właśnie na niego czekała. Świeciła na niebie przedtem zakrytym chmurami. Mały Król odzy­skał siły, a szczęście przenikło go od stóp do głów. Teraz wiedział, że swą misję doprowadzi do końca. Gwiazda powróciła, by go zabrać ze sobą i już go nie opuści.

Gwiazda zaprowadziła Małego Króla na peryferie pew­nego miasta. „Zatrzyma się pewnie nad katedrą” – zasta­nawiał się. Tymczasem gwiazda zatrzymała się nad jed­nym z domów na przedmieściu. Był to blok podobny do innych, z rzędami balkonów i antenami telewizyjnymi na dachu. „Boże Narodzenie jest tutaj. Przecież również za pierwszym razem miejsce nie było nadzwyczajne” – po­myślał sobie Mały Król.

Przycisnął do piersi paczuszkę z cennym rubinem i wszedł główną bramą. Zatrzymał się w miejscu, gdzie zaczynały się schody, i zaczekał na znak od gwiazdy.

  • Nienawidzę cię! Nigdy więcej nie odezwę się do cie­bie! – usłyszał nagle.

Jakaś dziewczynka trzasnęła drzwiami na pierwszym piętrze i w tym momencie przycupnęła na stopniu scho­dów. Była zagniewana i bardzo chciało się jej płakać. Po chwili drzwi cichutko się otworzyły. Wyszedł przez nie chłopczyk z dużą bułką w dłoni i niepewnie usiadł obok dziewczynki. Zapanowała głęboka cisza. Mały Król wstrzymał oddech.

  • Helenko – powiedział chłopiec – musisz mi wyba­czyć.

Dziewczynka zaprzeczyła głową.

  • Nie, nie mogę!
  • Słyszałaś, co powiedział katecheta. Nie wolno bu­dować murów, które dzielą. Jutro jest Boże Narodzenie i cała miłość Jezusa spłynie do serc tych ludzi, którzy nie stawiają murów. Jeżeli zbudujesz mur, Jezus będzie nieszczęśliwy, ty także. Pójdziemy razem na pasterkę?

Dziewczynka podniosła głowę i uśmiechnęła się:

  • Dobrze, już nie ma muru.
  • Czy chcesz połowę bułki? – zaproponował chłopiec.
  • Tak.

W tym momencie gwiazda dała znak. Mały Król zbliżył się do dzieci.

  • Dziękuję wam. Sprawiłyście, że również i w tym roku jest Boże Narodzenie – powiedział, uśmiechając się.

Dzieci patrzyły na niego zaciekawione. Mały Król dał im paczuszkę z cennym darem. Dziewczynka otworzyła ją.

  • Ale wspaniały! – powiedziała zachwycona, gdy zoba­czyła rubin w aureoli światła.
  • Należy do was – zapewnił Mały Król. – Możecie z nim zrobić, co wam się podoba.

Przez okno, jak co roku od dwóch tysięcy lat, gwiazda zamrugała filuternie.

Wieniec z łososia

Propozycja na wigilijny stół, ale nie tylko. Sprawdzi się na każdym przyjęciu.

U mnie była eksperymentem wigilijnym, ale udanym. Prościutka, szybka do zrobienia, efektowna.

  • 2 opakowania łososia wędzonego na zimno (jedno opakowanie 100 g)
  • Listki sałat (mix: lodowa, rukola, fioletowa, roszponka, paski marchewki itp.)
  • 2-3 jajka na twardo
  • Kilka plastrów ogórka konserwowanego
  • Owoce granatu
  • Oliwa
  • Sól, pieprz

Listki sałaty skropić lekko oliwą, ułożyć na obrzeżach dużego okrągłego półmiska.

Jajka pokroić na ćwiartki, ogórki zwinąć w rulon

Plastry łososia zwinąć w różyczki, rozłożyć na sałacie, między nimi ułożyć jajka i ogórki. Posolić, popieprzyć, posypać owocami granatu.

4. niedziela Adwentu i Wigilia jednocześnie

Na nadchodzące Święta Bożego Narodzenia, które już są, ledwo o krok, o kilka godzin, przesyłam wszystkim zaglądającym tu serdeczne życzenia; aby święta przyniosły spełnienie marzeń i aby te marzenia były piękne…

Dołączam apokryficzną historyjkę  o Bożym Narodzeniu i pewnym wróbelku, który zasłużył, aby znaleźć się betlejemskiej stajence…

Wróbel Bożego Narodzenia

Tej nocy, której Bóg postał do Maryi archanioła Gabrie­la, na parapecie domu przyszłej Matki Jezusa siedział przypadkowo pewien wróbel. Zalękniony ptak już miał właściwie odlecieć, ale gdy usłyszał, że archanioł zwia­stował Maryi narodziny Syna Bożego, jego maleńkie serce zaczęło bić mocniej z emocji. I dopóki archanioł się nie oddalił, ptak pozostał nieruchomy niczym kamień.

„Czy naprawdę dobrze usłyszałem? Z Maryi narodzi się Syn Boży?” – pytał siebie ptaszek. Odczuwał wielką ra­dość. „Miałem szczęście, że to usłyszałem. Muszę zaraz o tym cudownym fakcie powiadomić ludzi, aby przygo­towali się na przyjęcie i uwielbienie Dziecka” – myślał.

Pofrunął zatem  nad  Nazaret i skierował się na targ. Były tam kobiety sprzedające zboże, mąkę i chleb.

Mam wam do przekazania tajemnicę, nadzwyczajną tajemnicę – zaszczebiotał wróbel, skacząc na nóżkach.

Ale jedna z nich zawołała zagniewana:

Wy, wróble, zawsze kradniecie mi ziarno! Uciekaj stąd, zuchwalcze!

I pogroziła mu miotłą, nie słuchając tego, co chciał jej powiedzieć.

Wróbel poleciał więc na plac. Pod drzewami stali mę­drcy miasta i zawzięcie dyskutowali.

„Oni z pewnością mnie posłuchają” – pomyślał, doda­jąc sobie odwagi.

Szykuje się coś wielkiego dla stworzeń tej ziemi! – zaszczebiotał, siadając na gałęzi tuż nad nimi.

Mędrcy podnieśli na chwilę ku niemu wzrok, potem powrócili do swoich dyskusji. Nawet nie zauważyli, że ptaszek, nie bacząc nawet na kota, nadal skakał z gałę­zi na gałąź, chcąc przyciągnąć ich uwagę. Nadaremno. Rozczarowany, poleciał do stolicy i skierował się ku kró­lewskiemu pałacowi.

Jak śmiesz przekraczać mury dworu królewskiego? – zawołał strażnik.

Przychodzę, by przynieść ważną nowinę – zakwilił wróbel. – Niedługo narodzi się Syn Boży, Pan nieba i ziemi.

Jeśli natychmiast nie zamilkniesz, zamknę cię w klatce! – zagrzmiał dowódca straży. – Nasz król jest panem wszystkiego i wszystkich!

Ale wróblowi udało się uciec przed strażnikami. Wle­ciał przez okno pałacu i skierował się do sali tronowej.

Wyrzućcie tego natarczywego ptaka! – krzyknął za­gniewany król, nie wysłuchawszy wiadomości, jaką sta­rał się przekazać mu ptaszek.

Przybiegli strażnicy i słudzy, by złapać wróbelka. Ten, zalękniony, starał się uciec z pałacu, ale chwilę wcze­śniej zostały zamknięte okna.

Łapcie go, łapcie go! – krzyczeli słudzy i strażnicy, biegając po komnatach, w których ptaszek na próżno starał się ukryć.

Na szczęście właśnie w ostatnim pokoju wróbelek znalazł szparę i wyfrunął na wolność.

Uratowany! Nareszcie jestem uratowany! – zakwilił ptaszek, wzbijając się wysoko w niebo. Stamtąd, w po­bliżu jakiejś wsi, zauważył dzieci, które wesoło bawiły się w śniegu. „Dzieci mnie posłuchają” – pomyślał, zbliżając się szybko. Rzeczywiście, gdy tylko przysiadł na śniegu, wszystkie dzieci zebrały się wokół niego.

– Jaki śliczny wróbelek! – zawołały. – Po co tu przyle­ciał? Może chce pobawić się z nami…

O nie, jestem tutaj, by wyjawić wam przepiękną ta­jemnicę – zaświergotał ptaszek, przechylając główkę na jedną stronę. – Niedługo narodzi się na ziemi, właśnie wśród was, Dziecko, Syn Boży!

Posłuchajcie: ćwir, ćwir, ćwir… – zauważyło jakieś dziecko. – Wydaje się, że chce nam coś powiedzieć…

A ja wam mówię, że jest głodny! – zawołała dziew­czynka i dała mu okruszyny ciastka.

Ale ptaszek nie myślał o jedzeniu. Był tutaj z ważnego powodu. Aby bardziej zwrócić uwagę dzieci, zaczął bić skrzydłami i jeszcze raz powtórzył wszystko, starając się to robić jak najwyraźniej.

Tak bardzo chcielibyśmy cię zrozumieć – powie­działo jakieś dziecko, głaszcząc go.

Wróbelek zdał sobie sprawę, że dzieci niestety nie ro­zumieją tego, co mówi.

Wróbelek bardzo się zmartwił, że nie może przekazać nikomu wielkiej tajemnicy. „Jaka szkoda, że ludzie nie wiedzą o tym, co ma się wydarzyć” – myślał. „Dorośli udają głuchych  i wyrzucają mnie, a dzieci, chociaż bar­dzo kochane, nie potrafią mnie zrozumieć… Jeśli nie mogę zawiadomić ludzi, nikt nie przyjmie Józefa i Maryi w Betlejem” – martwił się. „I nikogo, naprawdę nikogo nie będzie przed stajenką w świętą noc, by towarzy­szyć Synowi Bożemu. Muszę za wszelką cenę coś zro­bić” – zdecydował.

Zawołał wówczas inne wróble. Opowiedział im o tym, co usłyszał w domku Maryi. Wróbelki uradowały się bar­dzo, tak samo jak i on.

Jeśli ludzie nie chcą wiedzieć, kim jest to Dziecko, my przynajmniej powiadomimy o tym inne ptaki – stwierdziły.

W okamgnieniu rozleciały się na wszystkie strony i wszędzie rozgłosiły niezwykłą nowinę. Skowronki, zięby, rudziki, słowiki i kosy, naprawdę wszystkie ptaki dowiedziały się o wielkim wydarzeniu. W świecie pta­ków zaczęła panować niecierpliwość. Wszędzie trwały przygotowania. Każdy ptak ćwiczył swe najpiękniejsze śpiewy, czekając na narodziny Syna Bożego.

Gdy Jezus się narodził i został położony w żłobie, jako pierwsi zobaczyli Go: osiołek, który przyniósł Józe­fa i Maryję do Betlejem, wół, który stał w stajni, i wielka liczba skowronków, zięb, rudzików, słowików i kosów, które przyleciały tu ze wszystkich stron.

Na dachu stajni wróble czuwały nad Dzieciątkiem Jezus, podczas gdy inne ptaki śpiewały radośnie wokoło.

Potem nadeszli pierwsi pasterze, którzy usłyszeli nowinę przyniesioną przez aniołów z nieba. Zdziwili się, spotykając przed Jezusem pełne radości ptaki. Patrzyli po sobie za­skoczeni.

Zaśpiewajmy i my – powiedzieli i stworzyli jeden chór ze słowikami, skowronkami, rudzikami i kosami, przygrywając jednocześnie na fletach i dudach.

Kiedy usłyszeli ich z daleka inni ludzie i zrozumieli, że narodził się Syn Boży, również oni cieszyli się i zaczęli śpiewać. I tak w każdym zakątku ziemi radowano się z tego wydarzenia.

Wyobraźcie sobie radość naszego wróbelka. Dzięki niemu narodzony Jezus miał wokół siebie wiele stwo­rzeń i tyle radosnych pieśni. Do dzisiaj w Świętą Noc przed żłóbkiem czy choinką dzieci i dorośli wypełniają śpiewem swoje domy.

To już trzecia niedziela Adwentu

Czas zakupów?  Czas promocji?  Czas reklam?

Mądry wiersz 14-latka ze wspomnianej już tutaj książki „Moje Boże Narodzenie:

Bóg się narodził dzisiaj

Bracia, patrzcie jeno

Świąteczna promocja

Kup dwa, a kupisz trzeci

Za pięćdziesiąt procent

Wśród nocnej ciszy

Głos się rozchodzi

Kupuj tylko u nas

Taniej wychodzi

Czym prędzej się wybierajcie

Do marketów pospieszajcie

Zakupy zrobić

Do shopów, hej pasterze

Do shopów, bo tam cud

Towar na półkach leży

Wszystkiego tutaj w bród

Świąteczna gorączka, zakupy

Obrus, siano, jedzenie

Karp, choinka, prezenty

To jest Boże Narodzenie?

Bóg się narodził w Betlejem

Bóg się narodził dzisiaj

To ten sam Jezus, nie inny

Czy jest jakaś różnica?

Nie było miejsca dla Ciebie

Tak samo wtedy i teraz

Nie było miejsca w gospodzie

Nie ma dziś miejsca w sercu

Może nie trzeba wyrzekać się tradycji

W końcu choinka też jest ważna

Kolęda, wieczerza, rodzina, opłatek

Przecież o tym marzy każdy

Ale nic nie powinno

Być ważniejsze od Ciebie

Zbawco z dawna żądany

Cztery tysiące lat wyglądany

Przy wigilijnym stole

Gdzie wszyscy spotkać się mogą

Zanim przełamiesz opłatek

Postaw talerz dla Boga

Wigilijne menu

Klamka zapadła.

Ponieważ takie rzeczy, jak menu dla każdego nakrycia trzeba zrobić wcześniej (bo później czasu już nie będzie), więc decyzja, co podam, musiała zapaść. Teraz trzeba tylko te wszystkie potrawy zrobić. Ha! Miejmy nadzieję, że zdążę!

Nowością w tym roku będzie wieniec z łososiem; spodobał mi się ten przepis już w tamtym roku, kiedy przeglądałam w necie propozycje wigilijnego menu. Wypróbowałam, troszkę dostosowałam do swoich gustów smakowych i pojawi się. Na pewno zapiszę ten przepis i włączę do swojej biblioteczki wigilijnych potraw.

A`propos wigilijnego menu, to jeszcze taka ciekawostka. Otóż przeczytałam niedawno w książce Marii Barbasiewicz „W kuchni jak na wojnie” opis przygotowania wieczerzy wigilijnej, na co ma wystarczyć niecałe trzy godziny. A ma być podane:

  • Zupa rybna
  • Paszteciki z ryb w cieście francuskim
  • Szczupak w galarecie
  • Sandacz w śmietanie
  • Łosoś z rusztu
  • Sałatka majonezowa
  • Galaretka ponczowa
  • Tort makowy

Pewnie nikogo nie zdziwi, że autorem tych rewelacji jest inżynier Janusz Zembrzycki, redaktor naczelny miesięcznika „Kuchnia Elektryczna”; wychodziła ta gazeta w dwudziestoleciu międzywojennym w Toruniu i miała za zadanie nauczyć panie, jak „gotować elektrycznością”. Pan inżynier sobie wszystko przeliczył i tak mu pięknie wyszło! Ha, ha!

Czas świątecznych kartek

Już o tym pisałam. Że lubię, że są takie piękne (to jest: bywają piękne), że wielokrotnie wielcy artyści tworzyli je na zlecenie a my kupowaliśmy je i nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, co mamy w rękach za te parę groszy.

Popatrzcie, jakie piękne kupiłam w tym roku:

Mam nadzieję, że się spodobają adresatom. Są to kartki według obrazów Mariny Czajkowskiej. Przyznam, że nic o niej nie wiedziałam. Pewnie wrocławianie coś by wiedzieli, bo ma tam swoją pracownię.

Tak mówi o sobie:

„Nazywam się Marina Czajkowska. Urodziłam się w Republice Kazachstan, z zawodu jestem architektem, ostatnie 15 lat pracowałam jako wykładowca kompozycji na wydziale Produkcji Jubilerskiej na Uniwersytecie w Kostromie w Rosji. Mieszkam w Polsce od 2009 roku. Ulubionym zajęciem jest malowanie obrazów”.

Znalazłam wywiad, w którym Marina opowiada o swojej twórczości, tu można go przeczytać:

http://typowro.pl/marina-czajkowska-4mara/: Czas świątecznych kartek

Te kartki, które kupiłam, przedstawiają anioły, które zwiastują Boże Narodzenie, więc może kawałek wypowiedzi artystki na ten temat:

„Patrząc na Pani prace, można zauważyć, że najczęściej maluje Pani anioły.

M: Według mnie każdy ma swojego anioła stróża, który jest blisko jego emocji, przeżyć i marzeń. Anioły mają w sobie coś duchowego i potrafią przemówić do ludzi swoją delikatnością i spokojem. Mimo że maluję naprawdę dużo aniołów, to nie potrafię się nimi znudzić czy zmęczyć – one zawsze do mnie powracają. Nie ograniczam się jednak tylko i wyłącznie do nich. Zdarza mi się malować także architekturę – będąc w podróży potrafię się zainspirować budynkami, zwłaszcza ciekawi mnie budownictwo sakralne. Często pojawia się również motyw ryby, która jest moim znakiem zodiaku czy motyw kotów, których jestem miłośniczką.

Co do aniołów, to warto jeszcze podkreślić, że w moich pracach są one często zamyślone i senne. Paradoksalnie nie lubię malować uśmiechów, bo uważam, że gdy anioł ma w sobie więcej tajemniczości i zadumy, to bardziej trafia do serc i dusz odbiorców – jest to bardziej autentyczne. Stworzyłam nawet serię, gdzie anioły w ogóle nie mają ust. Każdy patrzący na obraz może zobaczyć tam emocje, jakie akurat mu towarzyszą. Moje prace są jak odbicie, w którym każdy może zobaczyć siebie.”

I ja tego właśnie życzę adresatom moich kartek.

II niedziela Adwentu – czas oczekiwania

JEZUS NADAL PRZYCHODZI  NA ZIEMIĘ, LECZ CZASAMI TRUDNO G0 DOSTRZEC

Staruszka, która czekała na Boga

Żyła kiedyś sędziwa pani, która wiele godzin w ciągu dnia spędzała na pobożnych modlitwach. Pewnego razu usłyszała głos Boga:

  • Dziś przyjdę, aby cię odwiedzić.

Możecie sobie wyobrazić radość i dumę staruszki. Zaczęła sprzątać, porządkować, wyrabiać i piec ciasto. Potem ubrała się w najpiękniejszą suknię i zaczęła ocze­kiwać na przybycie Boga.

Po pewnym czasie ktoś zapukał do drzwi. Staruszka pobiegła je otworzyć. Była to jedynie sąsiadka, która pro­siła o pożyczenie odrobiny soli. Staruszka wypchnęła ją za drzwi.

  • Na miłość Boską, odejdź natychmiast, teraz nie mam czasu na takie głupstwa! Czekam na dobrego Boga, któ­ry ma do mnie dzisiaj przyjść. Idź już! – rzekła pośpiesz­nie i zamknęła drzwi przed sąsiadką.

Po pewnym czasie ktoś znowu zapukał. Kobieta spoj­rzała w lustro, poprawiła sobie włosy i pobiegła otwo­rzyć. Ale któż to był? Chłopiec opatulony w zbyt szeroką marynarkę, który sprzedawał guziki i tanie mydełka. Staruszka wybuchnęła:

  • Czekam na dobrego Boga. Nie mam dziś czasu. Przyjdź innym razem! – krzyknęła, zamykając drzwi przed nosem biednego chłopca.

Po chwili pukanie do drzwi rozległo się ponownie. Sta­ruszka otworzyła i zobaczyła przed sobą starca w obdar­tym ubraniu.

  • Szanowna pani, proszę o kawałek chociażby suche­go chleba. A może pozwoliłaby pani odpocząć przez chwilę tu, na schodach swego domu? – prosił biedak.
  • O nie! Zostawcie mnie dziś w spokoju! Oczekuję Boga! I proszę zejść z moich schodów! – powiedziała zniecierpliwiona staruszka.

Biedak odszedł kulejąc, a staruszka nadal czekała na Boga. Dzień mijał godzina po godzinie. Nadszedł wie­czór, a Bóg się nie pokazał. Kobieta była głęboko roz­czarowana. W końcu postanowiła położyć się do łóżka. Usnęła od razu i zaczęła śnić. We śnie ukazał się jej do­bry Bóg i powiedział:

  • Dziś trzykrotnie przyszedłem, aby cię odwiedzić, i ani razu Mnie nie przyjęłaś.

(Bruno Ferrero)