Kolejny Adwent w naszym życiu. Z powodu pandemii zapewne będzie trudny: i sam Adwent i Święta Bożego Narodzenia.
Ale często tak bywało: czas świąt nie zawsze niósł tylko radość. Każda epoka miała swoje zmartwienia i troski.
Wróćmy dziś do czasów PRL-u. Łatwo nie było.
Fragment książki Barbary Czaykowskiej-Kłoś: Historie kuchenne
Nawet w najtrudniejszych czasach, kiedy trzeba było zdobywać karpia, wystawać w kilometrowych kolejkach, w wieczór wigilijny ryba była na wszystkich, nawet najbiedniejszych stołach. Opłatek i karp. Zostawiłam dzieci i Piotra w pachnącej świątecznymi przygotowaniami kuchni, a sama pognałam na przystanek. Miałam zarezerwowaną kolejkę pod ursynowskim megasamem. Wszyscy czekali na rybi transport, bo poranna dostawa karpia się wyczerpała. Byłam już przy ladzie, kiedy się skończyły. Ależ to bolało! Wystałam jedynie dwa należące mi się śledzie i ponownie zajęłam kolejkę, tym razem na końcu ogona, po dwa karpie. Chytrze pomyślałam, że dzięki temu wystoję jeszcze kolejne dwa śledzie.
Niemal radosna pojechałam sprawdzić, co w domu. Miałam co najmniej trzy godziny. Wiedziałam, że zdołam się rozgrzać i coś na pewno zdążę zrobić.
Kolejka nieco się przesunęła. Moje miejsce było już prawie w drzwiach. Będzie trochę cieplej – pomyślałam. Nie było. Drzwi na oścież otwarte, pełno śliskiej, burej, błotnistej mazi na podłodze. Na dworze było równie zimno, trochę bardziej wiało, ale za to był śnieg, który to nasze nędzne życie bielił zdobiąc ostatnie dni Adwentu. Do władczyń zza lady było jeszcze daleko, ale już rozlegały się ich niemiłe odzywki i wrzaski. Umordowany tłum stał dość pokornie, może czasem ktoś próbował wyżebrać nieco większą rybkę i to wzbudzało wściekłość ekspedientek.
Fakt, od rana, a może i od wczoraj biegają po tej błotnistej bryi. Przecież po tamtej stronie lady mają jej tyle samo albo i więcej, co my tutaj, a w domu też ktoś na nie czeka – ćwiczyłam sobie na nich szwankującą miłość bliźniego.
Kolejka nie stała „gęsiego”. Ludzie grzali się sobą nawzajem. Żadnych szpar. Staliśmy po trzy, cztery osoby razem, ale każdy wiedział, za kim stoi. Ogon, który wyglądał na pięćdziesiąt metrów, jakby go rozciągnąć w pojedynczy, cienki, miałby pewnie ze dwieście i znów wylądowałabym kawał poza sklepem. Wszyscy chcieli być przynajmniej pod dachem. Rozmyślałam o domu. Dzieci pewnie nanizały już pierniczki na nitki. Piotr dziurawił je igłą i przewlekał białą nitką, Kinga wiązała supełki, a Anusia zawieszała wszystko na drążku miotły, opartej o dwa stołki. W kolejce czekały cukierki i sterta białych, postrzępionych na końcach bibułek. W każdą trzeba zawinąć cukierek i porządnie skręcić oba końce. Będzie śliczny cukierkowy łańcuch…
Stojąc wciśnięta w tłum, z nosem wtulonym w zwój wełnianego szala, z rozrzewnieniem myślałam o ciepłym domu. Nie czułam chłodu. Butami prawie nie dotykałam zimnego, rozmokłego kartonu. Ściśnięta przez tłum, stałam jakby lekko uniesiona, niemal bezwładnie. Mogłam nawet się przespać. Kolejka mnie niosła.
Harmider jakby ktoś pokrętłem lekko ściszył. Nos wygrzał sobie miłe gniazdko w szalu, więc ostrożnie tylko przekręciłam głowę, żeby jak najmniej zmieniać pozycję. Szerzej tylko otworzyłam oczy i bezmyślnie wodziłam wzrokiem po ludzkich nogach, po błocie i rozmoczonych „dywanikach” z tektury. Zatrzymałam się przy otwartych drzwiach wejściowych. Dziwne, bardzo płytkie półbuty, całkiem nie na tę pogodę. Mocno sfatygowane, jakby nigdy nie widziały pasty ani szewca. Wyżej skarpetki – długie, coś z nich wyłaziło. Wąskie, za krótkie spodnie, wąski ciasny płaszcz. Kiedyś pewnie był ładny, „Marengo”, w jodełkę – oceniłam. Płaszcz miał zbyt krótkie rękawy. Wystające z nich wąskie ręce i długie szczupłe palce były bladosine, pewnie skostniałe z zimna. Ostrożnie, by nie tracić ciepła, uniosłam nieco nos razem z szalem. Mężczyzna był wysoki. Okulary, bardzo ascetyczna, chuda twarz, duże, średnioprzytomne oczy patrzyły gdzieś hen. Łzy zakręciły mi się w oczach. Pomyślałam: dusza Norwida w łachmanach u schyłku życia. Stanęłam mocniej na mokrej mazi i przeprosiłam „podtrzymujące” mnie panie.
– O, tamten pan jest ze mną, szuka mnie. Ściągam go wzrokiem, ale jakoś nie patrzy w naszą stronę. Pójdę po niego, dobrze?
– Proszę do mnie podejść… Do kolejki szepnęłam. – Kupimy razem karpie. Będzie panu w ścisku cieplej.
Poszedł ze mną bez słowa. Poczułam się odpowiedzialna za niego i zadbałam, by był odpowiednio ściśnięty przez tłum. Grzecznie dał się ludziom nieść. Nie rozmawialiśmy. Dalej grzałam nos w szalu, mój podopieczny mnie pilnował.
Zapłaciłam za cztery, szczęśliwie już śnięte, karpie i cztery śledzie. Taki był urzędowy przydział: dwa karpie i dwa śledzie na twarz. Wyszliśmy razem. Dałam mu zawiniątko z jego rybami. Wziął bez słowa, nie podziękował.
A może przyjdzie pan do nas na Wigilię? To niedaleko. Dam panu adres. Drzwi będą otwarte – zapraszałam.
Wreszcie się odezwał i spojrzał na mnie jak człowiek, a nie duch.
Mam psa – powiedział i obdarował mnie czymś w rodzaju uśmiechu. Nie wiem, dlaczego myślałam, że jest samotny i opuszczony.
Przyjechałam do domu nocnym autobusem. Piotr zdenerwowany skubał brodę spacerując z Panem Migdałem przed domem, a dziewczynki spały ubrane w łańcuszki z cukierków okręconych białymi bibułkami. Wyglądały jak aniołki otulone skrzydłami. Byłam tak zmęczona, że dopiero w ciepłym, pachnącym i bezpiecznym domu poczułam, jak zimno mną telepie. Chyba jednak bardziej niż zimno, czułam wszechogarniający błogostan, satysfakcję i dumę. Mieliśmy cztery śledzie, dwa karpie i uszczęśliwiłam pana w półbutach oraz jego psa. Czego chcieć więcej?
Nazywa się inaczej gefilte fish i jest podawany w tarnowskiej restauracji „Stara Łaźnia” po rewolucjach kuchennych Magdy Gessler. Mam nagranie tego programu emitowanego w tv i z niego odtworzyłam sposób przyrządzenia potrawy (oczywiście w proporcjach na kilka osób).
W takiej postaci pojawił się ten karp na moim stole wigilijnym.
mały karp (z głową i płetwami)
płat karpia pozbawiony ości (Lidl oferował w tym roku takiego)
4 marchewki
2 pietruszki
pół selera
por
cebula
kilka ziaren ziela angielskiego
3-4 liście laurowe
kilka ziaren pieprzu
pieprz, sól
opakowanie żelatyny
posiekany zielony szczypior
chrzan przygotowany z jajkiem
sos tatarski
+ opcjonalnie kogel-mogel (ale to trzeba lubić zestawienie smaków słodko-pikantnych)
Całego karpia (wypatroszonego i oskrobanego z łusek) ale z głową i płetwami wkładamy do dużego rondla, dodajemy obrane warzywa oraz przyprawy, zalewamy zimną wodą, gotujemy na malutkim ogniu, aż wszystko będzie miękkie. Pod koniec gotowania dodajemy płat karpia pozbawiony ości, sprawdzamy, czy wywar jest wystarczająco doprawiony, po czym po ok. 20-30 minutach (kiedy mięso karpia będzie już mięciutkie), zdejmujemy garnek z ognia.
Odstawiamy do przestygnięcia.
Wyjmujemy delikatnie płat bez ości, obieramy z mięsa.
Wyjmujemy marchewkę i kroimy ją na ładne plasterki.
Pozostały wywar przecedzamy, do gorącego dodajemy żelatynę (zgodnie z przepisem na opakowaniu).
Przygotowujemy kokilki czy filiżanki – tyle, ile potrzebujemy mieć porcji.
Na dno każdej filiżanki wsypujemy posiekany szczypior, układamy plastry marchwi, posypujemy grubo mielonym pieprzem, wykładamy kawałki mięsa karpia.
Zalewamy przygotowanym wywarem.
Wstawiamy do lodówki.
Podając – na talerzyk nakładamy sos tatarski, na to wyjętą zastygniętą galaretkę, na niej układamy chrzan i opcjonalnie kogel-mogel.
Zrobiłam tę sałatkę wczoraj, miała być właściwie na dziś – na środę popielcową, ale na dziś niewiele jej zostało. Taka była pyszna, że większość została od razu pożarta:) Może to i lepiej, bo przecież dziś post.
Opakowanie śledzi marynowanych w occie i oleju (Liesner) 250 mg
2 garstki drobniutkiej fasolki białej
4-5 ziemniaków ugotowanych w łupinkach
cebula
Majonez (niezbyt gęsty np. kielecki)
Sól do smaku, pieprz
Fasolkę ugotować w lekko osolonej wodzie – najlepiej dzień wcześniej – pamiętając, że musi się ona moczyć wcześniej ok. 12 godzin.
Ziemniaki wyszorować i gotować w łupinach, sprawdzając widelcem czy się ugotowały.
Po wystudzeniu (można ugotować dzień wcześniej) pokroić na drobną kostkę.
Śledzie pokroić na drobno.
Cebulę pokroić w drobną kosteczkę, sparzyć wrzątkiem, odcedzić.
Wszystkie składniki połączyć i po spróbowaniu ew. dosolić (śledzie są dość słone), popieprzyć.
Są takie dania, takie smaki, które zapadły nam na zawsze w pamięć, a których już nie ma, bo odeszły wraz z odejściem kochanych osób.
Czy nie uda się ich jednak przywołać?
Zbliża się Wigilia, na której nie będzie już mojej siostry Haliny i nie będzie jej sałatki śledziowej, którą zawsze robiła, na którą zawsze się czekało. Na wigilijnym stole pojawiała się wielka salaterka, a w kuchni czekały przygotowane słoiczki z tą sałatką „na wynos” i obdarowani pilnie patrzyli, czy aby ktoś nie dostał jej więcej od drugich. Miało być po równo, sprawiedliwie.
Kiedy planowałyśmy w rodzinie tegoroczną wigilijną wieczerzę, wypłynął temat sałatki.
Powiedziałam, że spróbuję ją zrobić. Na szczęście parę lat temu zaczęłam spisywać nasze rodzinne receptury i siostra zostawiła mi przepis na tę sałatkę.
Wtedy nie studiowałam zbyt pilnie jej przepisu, wpisałam go i tyle, bo przecież nie miałam w planie jej robić, to ona zawsze ją robiła.
Teraz zdziwiłam się. Myślałam zawsze, że daje się do sałatki jajka na twardo, a tu okazało się, że nie.
Cóż, najwyższy czas przetestować przepis. Zrobiłam dwie wersje: według siostry i drugą – moją, z jajkami. Okazało się, że siostra miała rację. Żadnych jajek! Zaczynają dominować w sałatce, przytłumiają smak śledzi.
Receptura siostry jest prościutka:
(podaję ilość niewielką, na 2-3 osoby, na większą ilość osób trzeba po prostu zwiększyć proporcjonalnie ilość składników)
garstka drobniutkiej białej fasolki (absolutnie wykluczona fasolka z puszki)
2 ziemniaki ugotowane w mundurkach
opakowanie śledzi marynowanych z cebulką w occie – ok. 100-120 mg – wypróbowałam, że najlepsze są Liesnera, te: „śledzik na raz”
mała cebula pokrojona drobniuteńko
sól, pieprz, szczypta majeranku, szczypta papryki
2-3 łyżki majonezu niezbyt gęstego (wg mnie najlepszy okazał się kielecki)
Dzień wcześniej należy namoczyć fasolkę.
Następnie gotujemy ją do miękkości w lekko osolonej, ze szczyptą cukru wodzie (dodałam jeszcze do wody małą gałązkę suszonego tymianku). Odcedzamy i studzimy.
Ziemniaki obieramy z łupinek i kroimy w drobną kostkę (wielkości ziaren fasoli).
Filety śledzika również kroimy i dodajemy wraz z cebulą i zalewą do sałatki.
Posiekaną dodatkową cebulę zalewamy wrzątkiem i po ostudzeniu odcedzamy i dodajemy do sałatki.
Przepis Magdaleny Nowaczewskiej – finalistki 5. sezonu MasterChef. Magda jest moją krajanką, Małopolanką, kibicowałam jej w czasie konkursu.
2 świeże filety z sandacza ze skórą (moje były dość cienkie)
łyżka mąki
łyżka masła klarowanego
gałązka tymianku (miałam suszone gałązki)
sól, pieprz
Na sos:
1 szalotka
100 ml białego wina
2-3 łyżki śmietanki kremowej
4 łyżki masła
nieco otartej skórki z cytryny
sól, pieprz
Najpierw zaczynamy od sosu: szalotkę drobno siekamy, wsypujemy do rondelka i zalewamy winem. Gotujemy na małym ogniu aż płyn znacznie się zredukuje.
Kiedy to sie gotuje, zajmujemy się rybą: filety myjemy i osuszamy papierowym ręcznikiem. Doprawiamy z obu stron sola i pieprzem. Posypujemy każdy filet odrobiną mąki.
Rozgrzewamy na patelni klarowane masło, wrzucamy gałązkę tymianku, smażymy rybę z obu stron, najpierw od strony skóry.
Teraz kończymy sos: dodajemy po kawałku masło, cały czas mieszając, nie pozwalając zagotować się. Następnie dodajemy śmietankę, mieszamy i odstawiamy z ognia, doprawiamy solą, pieprzem i skórką z cytryny.
Więc jeszcze ostatni gryz pączka przed środą popielcową i już trzeba by pomyśleć o śledziku.
A może zamiast/obok tradycyjnego śledzia podacie paszteciki z ryby? Z żurawiną?
Zapraszam!
Paszteciki z dorsza
50 dag mrożonego fileta z dorsza
1 bułka + mleko do namoczenia bułki
3 łyżki masła
Jajko
Cebula
Przyprawy: sól, pieprz, przyprawa do ryb benedyktyńska (w tej mieszance są: pieprz, bazylia, macierzanka, estragon, gałka muszkatołowa, majeranek, ziele angielskie, papryka, cebula)
Masło i bułka tarta do foremek
Do podania: żurawina w słoiku (kupna)
Filet rozmrozić, wypłukać.
Bułkę namoczyć w mleku.
Zemleć w maszynce do mięsa rybę, odciśniętą bułkę, dodając do mielonych porcji masło.
Dobrze wymieszać masę, dodać przyprawy, posiekaną drobniutko cebulę oraz jajko. Wyrobić masę.
Nagrzać piekarnik do 180 st. C.
Foremki z kominkiem wysmarować masłem i wysypać tartą bułką. Wypełnić je masą i piec w nagrzanym piekarniku ok. 20-30 minut. Zostawić do wystygnięcia, wyjąć z foremek.
Jeszcze jedna śledziowa propozycja na wigilijny stół – śledzie królowej Sylwii. Podobno w takiej postacji jada śledzie podczas świąt Bożego Narodzenia szwedzka rodzina królewska.
Bardzo mi przypadł do gustu ten przepis (podała go Aganiok na portalu http://www.mniammniam.pl)
sposób przygotowania
Oczyszczone oraz wymoczone śledzie pokroić na małe kawałki (2-3 centymetrowe), ułożyć na półmisku.
Śmietanę wymieszać ze szczyptą soli, cukru i pieprzu oraz majonezem. Połączyć z posiekanymi dodatkami i polać sosem śledzie.
I wiersz ks. Wójtowicza na trzecią niedzielę Adwentu
To, co jest,
zostało juz dawno nazwane
(Koh 6,10)
Słowa krążą nad nami
jak ciała niebieskie
powiązane w galaktyki
policzone w gwiazdozbiorach
rządzące przydziałem blasku
i ciemności
W wyznaczonym czasie
wchodzą w nasz firmament
przeszywając światłem
A my – dyletanci astronomii
rozgłaszamy zaraz światu
odkrycie nowej gwiazdy