Domowy kot uważa, że jest niezbędnym elementem świątecznych dekoracji.
Pewnie ma rację…

Kilka zdjęć na pamiątkę, jak w tym roku u mnie w domu było na święta








Domowy kot uważa, że jest niezbędnym elementem świątecznych dekoracji.
Pewnie ma rację…
Kilka zdjęć na pamiątkę, jak w tym roku u mnie w domu było na święta
Dziś mamy światowy Dzień Kota. Obchodzimy je, ja i Bajeczka w kuchni. Bo kuchnia to dobre miejsce dla kota. Z kuchennego blatu wszystko dobrze widać! I zawsze się trafi jakiś dobry kąsek!
Miauuuu! Pozdrawiamy wszystkie koty!
W upalne lato unikamy raczej rozprażonej słońcem kuchni, a sama myśl o pieczeniu, a nawet i gotowaniu, wywołuje chęć ucieczki, daleko, daleko…
A jednak jest u mnie w domu ktoś, kto uwielbia wygrzewać się w pełnym słońcu.
Popatrzcie na Bajeczkę, jaka leniwa, senna i zadowolona!
Dziś dzień kota! Sprawdźmy, co tam słychać w necie
A teraz mały relaksik:)
Święcenie ziół i kwiatów w dzień MB Zielnej – piękna tradycja. Ciągle żywa w moim mieście.
Swój mały bukiecik włożyłam do glinianego dzbanka, który jest w moim domu od dzieciństwa; pochodzi z nieistniejącej już wytwórni ceramiki w Łysej Górze koło Dębna, kiedyś bardzo sławnej i cenionej.
Już ładnych parę lat jest Bajeczka w naszym domu i do tej pory choinka średnio ją interesowała.
A tu wczoraj, kiedy wróciłam do domu, choinka leżała na podłodze, zrzucona przez kota z komody!
No, po prostu myślałam, że się rozpłaczę:(
Trzepnęłam kota po tyłku, nakrzyczałam, że jest niedobry kot (tak mu mówię, kiedy coś zbroi), ale specjalnie się tym nie przejął.
Myślę, że pewnie zawadził pazurem o worek jutowy, w którym stała choinka, nie mógł go wyplątać i spanikowany zeskoczył z komody, pociągając choinkę za sobą.
Muszę ją na nowo ubrać, dobrze, że niewiele się potłukło.
Póki co popatrzcie na choinkę w drugim pokoju:
Jest w ludowym stylu zalipiańskim (z naszych, tarnowskich okolic), z ozdobami bibułkowymi i łańcuchem ze słomy.
„Ależ się zrobiło ciekawie i kolorowo!
Wszystko trzeba sprawdzić.
Ale uwaga: to nasza choinka. Jakby co, to ja tu pilnuję!”
To już parę lat temu p. Gessler reformowała tarnowską restaurację „Braterska”, o której, prawdę mówiąc, wówczas mało kto u nas słyszał. Położona na jednym z bocznych osiedli, kojarzona była raczej z lokalem, takim, wiecie, dla smakoszy piwa. Ale potem zrobiła się sławna. Ludzie zaczęli w niej bywać, ciekawi nowego, gesslerowskiego menu. Też się wybierałam, ale dopiero teraz wreszcie udało mi się tam dotrzeć.
I powiem, że warto się tam wybrać.
Lokal ma miłą, spokojną, zieloną kolorystykę, wprawdzie nie ma klimatyzacji, ale wiatraki (nie wiejące na gości) utrzymują odpowiednią temperaturę nawet w te upały. Obsługa bardzo uprzejma i szybka, w menu jest wyraźnie, osobno zaznaczone, które potrawy robione są według p. Gessler. Ja zdecydowałam się na zupę pomidorową i karkówkę z sałatką ziemniaczaną i zasmażaną kiszoną kapustą, natomiast wiernie testująca ze mną moja siostrzenica wybrała menu z propozycji własnych restauracji.
Zupa jest ciekawa, ale taka bardziej dla koneserów, lubiących nowe smaki, bo jest właściwie słodka, a w dodatku doprawiona lubczykiem. Usiłowałam rozgryźć smaki, i wyszło mi, że smakuje łagodnym keczupem:) a może sokiem pomidorowym.
Karkówka rozpływa się ustach, naprawdę! Jest polana takim sosem bulionowym, no pyszna! Sałatka ziemniaczana świetnie doprawiona i smaki idealnie ze sobą skomponowane i „przegryzione”.
Niestety, nie mogę tego powiedzieć o zasmażanej kapuście; dla mnie była zdecydowania za słona. Myślę, że teraz chyba nie czas na kiszoną kapustę, warto pewnie by ją spróbować za miesiąc czy dwa, kiedy będzie już nowa kiszona.
Restauracja ma jeszcze jeden ciekawy, niespotykany element; otóż na ścianach wiszą autentyczne obrazy lokalnych twórców, budzących wielkie zaciekawienie gości. I w dodatku obrazy te są na sprzedaż!
I wyobraźcie sobie, że ten kot z tarnowskim ratuszem w tle, będzie już lada moment mój! Wiecie jaka jestem podekscytowana?!
******
Subiektywne spojrzenie Marty z drugiej strony stołu.
Czasem chodzi za człowiek jakaś piosenka, myśl albo potrawa. Za mną chodził kotlet schabowy, dlatego pomimo okropnych upałów zdecydowałam się przetestować lokal, który naprawiała Magda Gessler. Od razu chciałam zaznaczyć, że nie jestem fanką tej pani, ale też nie kwestionuje jej zdolności marketingowych i organizacyjnych.
Wracając do obiadu, był dobry. Schabowy zajmował cały talerz, był miękki i dobrze doprawiony. Panierka była chrupka i nie odpadała. Naprawdę bardzo dobry. Surówki składające się z buraczków, surówki z kiszonej kapusty i marchewki też były na plus. Nie dominował żadna konkretna przyprawa, bo przecież buraczki mają smakować buraczkami, a nie pieprzem czy solą. Całość dopełniały frytki, ale wiecie takie sklepowe więc trudno byłoby je zepsuć.
Miły dodatkiem były gratisowe galaretki, wydaje mi się, że truskawkowe, ale niestety nie da się tego jednoznacznie określić.
Pojechałam do Krakowa obejrzeć eksponowany
tylko do 22 marca br obraz El Greca „Ekstaza św. Franciszka”. Piękny,
ale nie o tym chcę pisać.
Zwiedzając oddział Muzeum Narodowego
„Europeum, odkryłam w kącie, tuż koło windy przepiękny obraz, zwłaszcza
dla miłośników kotów. Popatrzcie:
A opis w katalogu jest taki:
Obraz nabyty w Rzymie przez biskupa H.Stroynowskiego znajdował się w jego zbiorach w Horchorowie, a następnie u jego bratanicy w Dzikowie, w rodzinie Tarnowskich. Jacobs działał w Wenecji i w Amsterdamie. Najchętniej używał włoskiej formy swego imienia Jacomo. Jeden z
najlepszych w zbiorach polskich przykładów holenderskiego malarstwa animalistycznego. Pełen realizmu opis zwierząt łączy się w tym przedstawieniu ze świetną obserwacją psychologiczną ich stanów emocjonalnych. Jak większość animalistycznych obrazów tego czasu jest to też swoistą parabolą ludzkich emocji, na podobieństwo popularnych w epoce baroku bajek (np. La Fontaine’a), analizujących pod postacią zwierząt ludzkie zachowania, a przede wszystkim
ludzkie wady i przywary.
Obraz został zakupiony przez Muzeum przy
dofinansowaniu Ministerstwa, w 2012 roku (za 5 obrazów zapłacono prawie 600 tys zł).
Nie wiem, skąd mi się to wzięło, ale nie umiem przejść obojętnie obok koszyków. Wiklina przyciąga mnie jak magnes. Jakiś nowy wzór, nowy kolor – i już chcę to mieć! Właśnie zaczyna się przedwielkanocny czas koszyków, dobry czas na wiklinowe nowości
Nowe nabytki zyskały również aprobatę kota.
Oczarował mnie koszyk w kształcie łódki, patrzcie jaki świetny! Pojawiły się też porcelanowe patery na jajka, też się skusiłam
Tak sobie myślę, że wiklina w moim mieszkaniu zasługiwałaby na osobną sesję zdjęciową. Jest wszędzie: kosze na kosmetyki, podkładki pod filiżanki, kosz na chleb, kosz na ziemniaki, kosze na kwiaty doniczkowe, kosz na pranie, pojemnik na parasole…
Swego czasu (dawno, dawno temu) marzyłam o wiklinowym wózku dla lalek. Pamiętam, leżałyśmy z siostrą chore i tak bardzo chciałyśmy mieć taki właśnie wózek dla naszych lalek. Mama obiecała go kupić. Poszła do miasta i……. i przyniosła dwa misie! Rany, jakie byłyśmy rozczarowane!
Teraz myślę, że pewnie obawiała się naszych kłótni i wydzierania sobie wózka; jeden wózek na dwie, to nie najlepszy pomysł. A na dwa wózki to stać nas nie było….