Kluski świętokrzyskie

Potrawa z moich rodzinnych stron, prościutka a jaka pyszna!

kluski_witokrzyskie

1,5 szklanki mąki

pół szklanki ciepłej wody

1 jajko

spora szczypta soli

 

Mąkę, wodę, jajko i sól dokładnie rozmieszać w misce na gładkie, niezbyt gęste ciasto. Rozłożyć ciasto cienką warstwą na deseczce.

Zagotować wodę w płaskim rondlu, osolić.

Nożem zwilżanym w wodzie ścinać podłużne kluseczki, wrzucać na wrzątek.

Kiedy wypłyną, chwilę pogotować, wybierać łyżką cedzakową na durszlak, dokładnie odcedzić, przełożyć na półmisek.

Podawać polane masłem lub smalcem ze skwarkami, lub posypane twarogiem i polane śmietaną, bądź z jakimś sosem.

Świetne są również odgrzewane.

Kopytka z kuchni mojej mamy

Tak naprawdę, to i babcia i mama (pochodzące ze Świętokrzyskiego) mówiły na nie kluski leniwe.

Ale kiedy zaczęłam bardziej interesować się kuchnią, również od strony teorii, okazało się, że pod pojęciem „leniwe” – ludzie mają raczej na myśli kluski z dodatkiem sera. A te nasze miały w składzie tylko ziemniaki, mąkę i jajko. I są moją ulubioną potrawą od zawsze.

kopytka_witokrzyskie

Robię je, podobnie jak mama i babcia, na oko.

Naprawdę trudno podać proporcje. Wszystko zależy od tego, ile ma się ziemniaków, jaka jest mąka. Kiedy zaczniecie wyrabiać ciasto, sami zobaczycie, kiedy będzie gotowe. Podsypujemy mąki tyle, by ciasto było raczej twarde, nie klejące się.

Ugotowane ziemniaki ugniatamy lub mielimy w maszynce. Najlepiej, żeby były z poprzedniego dnia. U nas te kluski robiło się zwykle wtedy, gdy zostały ziemniaki z obiadu z poprzedniego dnia.

Do ziemniaków wbija się jedno jajko, szczyptę soli i dosypuje partiami mąkę i  zagniata ciasto; tyle mąki aby ciasto było zwarte.

Potem robi się z ciasta wałek, zaznacza nożem miejsce cięcia i kroi kluseczki.

Wrzucamy je na gotującą, osoloną wodę i gotujemy ok. 5 minut od kiedy kluski wypłyną na powierzchnię wody. Odcedzamy.

Można podać z masłem i bułką tartą, z sosem, ale najlepsze są przysmażane na patelni.

Smak moreli

Pokazało się polskie wydanie magazynu kulinarnego Marthy Stewart „Living”. I tam najciekawszym tekstem – moim zdaniem – była opowieść nowojorskiego szefa kuchni, Dana Barbera, o jego pobycie we Francji, o smaku moreli kupionych na targu.
Takie dwie stroniczki bitego druku, bez żadnego zdjęcia, ale zaraz zobaczycie, że po jego przeczytaniu, człowiek musi, po prostu musi, lecieć na targ i kupić morele:

morele

„W Prowansji ludzie nie spędzają weekendów w supermarketach, najchętniej kupują w małych sklepach albo wybierają się na lokalne targi, które mają tam długą i wciąż żywą tradycję. Ja też postanowiłem w końcu wybrać się na wiejski targ. I wtedy właśnie zauważyłem morele.
Nigdy w życiu nie widziałem bardziej okazałych owoców: błyszczały soczystą czerwienią i były tak dojrzałe, duże, że prawie pękały. Morele? – zapytałem dla pewności.
„Qui, monsieur, des abricots”, odpowiedziała farmerka,  wskazując na duży napis tuż przed moim nosem.
Sięgnąłem po owoc. Ale Madame zdecydpwanym gestem odsunęła moją rękę, tak jakby odganiała natrętną muchę, po czym pochyliła się nad owocami i zaczęła stukać w nie palcami. Nagle trafiła środkowym palcem na jedną z dojrzałych. Dla pewności stuknęła w nią jeszcze parę razy. „Parfait”, powiedziała. Nie do mnie, tylko do moreli, przenosząc ją na miękką papierową serwetkę (całkowicie zignorowała moje protesty i bezradnie wyrażaną ochotę, by zjeść owoc od razu). Przyjęła pieniądze i niechętnie podała mi morelę.
Spróbowałem. Nie jestem w stanie dokładrie opisać tego, co stało się potem. Byłem urzeczony; miałem mętlik w głowie i to nie dlatego, że skosztowałem najlepszej moreli w moim życiu, ale z zupełnie innego, znacznie prostszego powodu: ja nigdy; nawet w najśmielszych marzeniach, nie wyobrażałem sobie, że gdzieś na świecie mogą istnieć takie owoce.
Zbliżając morelę do ust, w momencie całkowitej rozkoszy, zdobyłem się na odwagę i zapytałem po francusku: „C`etait ne, ou?” (To się urodziło gdzie?). I nagle, zapewne sprawiły to emocje, spojrzałem wstecz, na moje dwa lata spędzone we Francji, które właśnie dobiegały końca. Wracałem do Ameryki stawić czoła nie znanej przyszłości. I oto odkryłem rzecz niezwykłą – smak Prowansji i jej moreli.
Madame, jakby rozumiejąc moje zmieszanie, wyszła zza straganu i położyła mi rękę na ramieniu. Przez następne pół godziny opowiadała mi o sadzie, który jest własnością rodziny od dwóch pokoleń; o tym, jak się uprawia najwspanialsze morele na świecie, jak się je sadzi i przycina. Wracałem do domu obładowany dorodnymi owocami.
Kupiłem od Madame więcej moreli, niż mogłem udźwignąć, nawet część z nich poupychałem w kieszeniach marynarki. Zjadłem wszystkie, co do jednej, ani na chwilę nie przestając się delektować ich wspaniałym, soczystym smakiem. Od tamtej pory każdy sierpień spędzam na farmie (a gdzie indziej warto być o tej porze roku?), prawie codziennie wspominając Madame i jej morele.” (Dan Barber)

A ja z kupionych moreli zrobiłam austriackie knedle, z ciasta serowego, według przepisu Bajaderki z portalu Mniammniam:

knedle z morelami

250g białego sera
1 jajko
szczypta soli
ok. 3/4 szklanki mąki
2 łyżki roztopionego masla

12 małych, slodkich moreli
Ser dobrze rozgnieść widelcem. Dodać sól, jajko i stopniowo dodawać mąkę. Jeżeli ser jest wilgotny, dodać trochę więcej mąki (ciasto powinno mieć konsystencję ciasta ziemniaczanego). Dodać roztopione masło i dobrze wymieszać. Zawinąć w folię i schłodzić przez około 2 godziny, można je zostawić w lodówce na całą noc.
Nastawić lekko osoloną wodę do gotowania knedli w dużym, szerokim rondlu. Morele umyć, naciąć i usunąć pestki i w ich miejsce włożyć kostkę cukru (nie miałam kostek, wsypywałam cukier luzem). Ciasto podzielić na 12 części, z każdej uformować cienki placuszek (najlepiej na dłoni, bo ciasto się nieco klei) i otoczyć nim morele dobrze sklejając brzegi. Układać na lekko oprószonej mąką stolnicy.
Delikatnie włożyć knedle do gotującej się wody i zagotować na dużym ogniu. Kiedy knedle wypłyną na powierzchnię, obniżyć ogień i gotować 8-10 minut, aż morele będą miękkie. Delikatnie wyjać knedle łyżką cedzakową. Podawać gorące, polane masłem ze zrumienioną bułeczką i posypane cukrem.

Są pyszne. Smacznego!

Nowy przepis na spaetzle

Wypróbowałam nowy przepis na kluseczki z alpejskiej kuchni: spaetzle. Przepis jest autorstwa austriackiego znanego restauratora i autora ksiazek kucharskich, Ewalda Plachutty (podała go Berenia na forum mniammniam).

spaetzle

Robimy tak:
500 g mąki
3 jajka
3 żółtka
1/4 l mleka
1 lyżka roztopionego masła
sól
szczypta gałki muszkatołowej
Trzeba połączyć wszystkie składniki, wyrobić ciasto, zostawić na 10 minut. Jeśli ciasto jest zbyt zwarte, trzeba dodać trochę mleka.Następnie do dużego rondla wlewamy wodę, solimy, doprowadzamy do wrzenia. Na wrzątek przeciskamy kluseczki przez tarkę do spaetzli. Chwilkę jeszcze gotujemy i odcedzamy.
Kluseczki są pyszne i nadają się do odgrzewania.
Z tej porcji wychodzi ich strasznie dużo! całe dwie czubate miski.