Spotkajmy się w El Paso

El Paso w Tarnowie

El Paso – restauracja meksykańska w centrum Tarnowa przy ulicy Lwowskiej.

Kiedyś, w czasach PRL-u była tu „Baltona” (ekskluzywny sklep dla tych co mieli dolary i bony).

Czy jednak aby nie za ostre jedzenie tu będzie?

Okazało się, że jednak nie. Każdy znajdzie tam coś dla siebie i jest to dobre miejsce na lunch i na pogawędkę przy okazji.

Wnętrze bardzo klimatyczne, z kaktusami, kapeluszami sombrero, świecami w szkle

detale El Paso
wnetrze El Paso

Porcje są duże (jak dla mnie), tym bardziej że na wstępie dostajemy czekadełko: nachos z sosem (niezbyt ostrym – co jest plusem!)

Dania smaczne (może bez euforii), ale sympatyczne

Trzech amigos – zestaw trzech mięs z grilla (schab, pierś kurczaka oraz polędwica wieprzowa) podane na delikatnym sosie serowym w chili, sałatka z jarzyn. Do tego zamówiłam frytki

 3 amigos
sałatka meksykańska

Teksański talerz – żeberko, skrzydełko, nóżka i podudzie z kurczaka marynowane w BBQ oraz 2 połówki ziemniaka faszerowane boczkiem zapiekane z serem podane z sałatką ze świeżych warzyw

talerz teksański

Jeśli lunch i miłe pogaduchy – to i drinki koniecznie:

CAIPIRINHA (cachaca, cukier trzcinowy, limonki) oraz CAMPARI z sokiem pomarańczowym

drinki

Smak kwiatów pomarańczy – Tessy Capponi Borawskiej

Tak wygląda najnowsza książka Tessy Capponi-Borawskiej.

Podtytuł mówi o niej właściwie wszystko: Rozmowy o kuchni i kulturze

książka Tessy Capponi

Tak wygląda najnowsza książka Tessy Capponi-Borawskiej.

Podtytuł mówi o niej właściwie wszystko: Rozmowy o kuchni i kulturze

 

P. Tessy Capponi-Borawskiej – Włoszki osiadłej w Polsce – raczej nie musi się przedstawiać tym, którzy interesują się kuchnią. Wszyscy pamiętają jej „Kuchnię pachnącą bazylią”.

Tym razem przepisów kulinarnych raczej tu nie znajdziemy (od czasu do czasu pojawi się tylko jakiś zarys receptury), a książka ma właściwie dwóch autorów, a raczej autorek; bo jest to rozmowa pisarki i dziennikarki Agnieszki Drotkiewicz z Tessą Capponi-Borawską.

Osobiście nie przepadam za tą formą literacką, tymi wywiadami-rzekami.

Tematyka tej książki jednakże skłania do lektury. Poziom nasycenia rynku księgarskiego i mojej biblioteczki książkami z przepisami sięgnął już zenitu. Chcę czegoś więcej niż tylko zbioru przepisów. I między innymi dlatego warto tę książkę przeczytać.

Znajdziecie w niej trochę wspomnień autorki z pierwszych dni pobytu w Polsce, trochę rozważań o dietach, trochę o roli kobiet w kuchni, dużo o kulturze kulinarnej Włoch, ich książkach kucharskich i włoskich ucztach, sporo o zapachach, dźwiękach i wrażeniach wizualnych w kuchni; dla mnie rewelacyjny był rozdział poświęcony malarskim „martwym naturom”, które zawsze mnie fascynowały. Nie, w książce nie ma reprodukcji obrazów (musiałaby wtedy kosztować majątek), więc czytając, otwórzcie internet.

Jest też coś dla blogerów kulinarnych – prezentacja trzech blogerek z Nowego Jorku, Rzymu i Medoc we Francji, autorstwa A. Drotkiewicz (dlaczego nie ma nikogo z Polski??), jest omówienie polskiej prasy kulinarnej. Ciekawostką jest rozmowa z córką p. Tessy, Flavią, która pracuje jako szef kuchni.

Przeczytałam tę książkę szybko, ale myślę, że jeszcze wrócę do niektórych rozdziałów – bo proszą się o więcej uwagi i przemyśleń.



Córka kucharki

Oto nowa książka – jeszcze cieplutka, jak świeża bułeczka – parę dni temu pojawiła się na księgarskim rynku. Nieprzypadkowo porównałam ją do ciepłej bułeczki, bo jest to powieść kulinarna, o Tosi, przybranej córce słynnej w XIX wieku kucharki i – jak byśmy to dziś nazwali – kulinarnej celebrytki, Lucyny Ćwierczakiewiczowej.

córka kucharki

Tosia, wychowana przez tak silną osobowość, jaką była p. Lucyna (często bardzo kontrowersyjna w poglądach i ich oznajmianiu światu) i tak świetną kucharkę, nie miała wyboru: sama została świetną kucharką i zachwycała swym kunsztem rodzinę, jak i znajomych, zarówno w swojej młodości, kiedy łatwo było o znakomitej jakości produkty kulinarne, i kiedy ceniło się sztukę kulinarną, jak i w mrocznych czasach powojennej Warszawy, kiedy jako osiemdziesięcioletnia staruszka, umiała wyczarować pyszności po prostu z niczego.

Bo autorka, Weronika Wierzchowska, prowadzi nas przez dzieje Tosi symulatanicznie, XX wiek jest odskocznią we wspomnieniach Tosi do czasów belle époque.

Książka ta spodobałaby się także wielbicielom kryminałów, bo i te, zarówno sensacyjne, jak i zabawne – jak się okaże – wątki pojawiają sie na kartach powieści. O! i szachiści znajdą coś dla siebie!

Ale wróćmy do kuchni.

Tosia, młoda panienka, z zamożnego mieszczańskiego domu, kończy właśnie pensję, i staje się panną na wydaniu. Słynne obiady wtorkowe, wydawane przez panią Ćwierczakiewiczową, staną się sceną prezentacji Tosi i jej kulinarnych umiejętności. Wyobrażacie sobie tę krzątaninę w kuchni? Te zapachy i aromaty? Opis obiadu zwykłego, opis obiadu weselnego, zakupy na targu… Koniecznie trzeba to przeczytać.

Lektura tej książki sprawiła, że ponownie sięgnęłam do zapomnianej już nieco książki Ćwierczakiewiczowej  „365 obiadów”, która gdzieś tam kurzyła się na półce. Wszystkie przepisy, tak barwnie opisane w „Córce kucharki”, tu są.

Przyznam też, że być może zweryfikuję swoją pewność co do sposobu przygotowania niektórych potraw… I jedna i druga autorka z taką pewnością siebie twierdzą, że tylko taki a nie inny sposób gotowania jest właściwy. Choćby taki krupnik; matko jedyna, może ja naprawdę źle go gotuję???? Sprawdzę to:)

 



Zalipianki Ewy Wachowicz

Pod koniec ubiegłego roku otwarto na nowo dawną restaurację „U Zalipianek”, u zbiegu ulicy Szewskiej i Karmelickiej w Krakowie. Teraz lokal nosi nazwę „Zalipianki” a jej właścicielka jest p. Ewa Wachowicz, znana z kulinarnych programów i książek.

Czaiłam się na obiad tutaj, zwłaszcza, że restauracja w zamyśle nawiązuje do lokalnej kuchni galicyjskiej, a tytułowe Zalipie – słynna, malowana wieś, leży w bliskim sąsiedztwie mojego miejsca zamieszkania.

Tak więc trafiłyśmy tu z siostrzenicą przy okazji jej pobytu w Polsce.

Różnie już pisano o tej restauracji, więc tym bardziej byłyśmy ciekawe. Zgodnie przyznajemy obie, że było warto, było miło i było smacznie. Byłyśmy w zwykły, wtorkowy dzień, po południu, prosto z ulicy, bez rezerwacji. Na tarasie było sporo gości, ale wewnątrz – miejsc ile by się nie chciało. Ja zawsze wolę posiłek wewnątrz lokalu; wtedy odczuwa się klimat miejsca.

Zalipianki mają wnętrza stylizowane na ludowo, z barwnymi kwiatami malowanymi na ścianach, surowymi podłogami, umeblowanie jednolite, proste. Ludowe akcenty, ale i prostota – to duże atuty lokalu.

Chyba czas już na menu. To będzie dwugłos – każda z nas opisze swoje dania. Już kiedyś miałyśmy takie lato, kiedy jadałyśmy codziennie obiady w lokalach naszego miasta i opisywałyśmy swoje wrażenia:) Miło było do tej tradycji wrócić.

Marta:

Za moich studenckich czasów Zalipianki nigdy nie były miejscem, gdzie chciało się wejść na polski, domowy obiad. Może dlatego, że takowy był najlepszy w domy  i zawsze można było nim jeszcze wypchać słoiki. Gości z zagranicy zabierało się w inne miejsca. Dlatego trochę zdziwiła mnie propozycja zjedzenia tam obiadu.

Tak kiedyś wyglądały Zalipianki:

Najpierw dostałyśmy czekadełko – świetny chleb z czarnuszką, do tego pyszny smalec  i nieco mniej pyszna pasta z fasoli

Polski obiad musi mieć zupę. Ja wybrałam zalewajkę; szalenie byłam jej ciekawa, bo też rzadko można znaleźć restaurację, gdzie by ją podawano. Ta tutaj zasługuje na osobny wpis na blogu; póki co powiem tylko, że bardziej przypomina ona świąteczny żurek. Ale smakowała!

Marta:

Jako przystawkę/ zupę wybrałam krem z ogórka kiszonego ze słodką śmietaną i bundzem. Zupa była dobra, kwaśna, z dobrej jakości ogórków kiszonych, gęsta i kremowa. Jeżeli ktoś nie jest fanem kwaskowatości śmietana ją idealne zbalansuje. Polecam też pozostawić ser na parę chwil w zupie, wtedy będzie miał czas na rozpuszczenie się.

Danie główne.

Wybrałam maczankę po krakowsku, jako że to nasze regionalne, sławne danie. Tradycyjnie powinna być podana w bułce z dużą ilością sosu. Tutaj była to raczej wariacja klasycznej maczanki, jako że w misce ułożono spory kawałek chleba (z czarnuszką), polano sosem i na to nałożono kawałki wieprzowiny i ozdobiono jeszcze chrupiącym chipsem z bekonu. Ale dobre było.

Marta:

Jako danie główne wybrałam tradycyjny kotlet schabowy, ziemniaki i  zasmażaną młodą kapustę.  Kiedy myślę o tradycyjnym polskim obiedzie w czerwcu to ten zestaw zawsze będzie numerem jeden. I muszę przyznać, że to był strzał w 10. Wszystko było bardzo smaczne. Kapusta była zupełnie inna niż ta, którą znałam  z domu rodzinnego, ale do jej  smaku nie mogłam się przyczepić. Kotlet słusznych rozmiarów, mięso nie było rozbite zbyt cienko ani zbyt grubo, panierka nie była mokra i nie odklejała się od mięsa. Jedyne zastrzeżenie mogę mieć do zbyt malej ilości soli na kotlecie. Ale zawsze lepiej dosolić.

Deser

Czułam, że będę zbyt przejedzona, by dać radę deserowi. Dlatego zdecydowałam się tylko na sorbet, ale i tak porcja była za duża

Marta:

Niestety, deser mnie rozczarował. Chociaż prezentacja była oszałamiająca. Zamówiłam szarlotkę na rubinoli z lodami waniliowymi i sosem cynamonowym. O ile ani do sosu ani do lodów nie mogę się przyczepić, choć nie wiem czy lody robią sami, o tyle szarlotka nie za bardzo przypominała szarlotkę. W cieście dominującym smakiem był smak cytryny, który maskował wszystkie inne smaki, przez co szarlotka smakowała bardziej jak ciasto cytrynowe. Próbowałam różnych kombinacji składników na talerzu, niestety nic nie ocaliło nieszczęsnej szarlotki.

Generalnie – ja jestem zadowolona. Cenowo – jak to w krakowskich lokalach – trochę to wszystko kosztuje, ale ceny są porównywalne do innych lokali. Obiad dla dwóch osób, z napojami na początek, lampką wina dla mnie i drinkiem dla Marty – kosztował nas 200 zł (bez napiwków).

Fatalny minus – BRAK SERWETEK!

Marta:

Ogólnie muszę przyznać, że obiad był bardzo udany. Jedna przestroga uważajcie na porcje – są ogromne. 2 – daniowy obiad z deserem to było zdecydowanie zbyt dużo. Jest  jedna rzecz, którą chętnie bym zmieniła  – dekoracja dań. Zarówno „na” zupie i „na” schabowym rzucona była kupka liści sałatopodobnych.  Trochę nie zrozumiałam zamysłu kucharza po co ją tam umieścił i nie widziałam też sensu, ponieważ zaburzało to spójność dania. Ale to tylko taka mała uwaga- żeby nie było zbyt cukierkowo.

Ach, jeszcze jedno – sztućce dostaje się w ładnej kopercie

sztućce

Kulinarny ślad Wita Stwosza w Krakowie

Każdy zna ołtarz Wita Stwosza w Kościele Mariackim w Krakowie.

Każdy zna historię żółtej ciżemki, którą znaleziono za tym ołtarzem w czasie remontu. Według powieści Antoniny Domańskiej zgubił ją Wawrzuś, uczeń mistrza Stwosza, kiedy tuż przed odsłonięciem ołtarza wbiegł po drabinie, by wsunąć w dłoń biskupa Stanisława pastorał, który przez niedopatrzenie leżał na posadzce.

Ale dom, w którym kiedyś, przed laty mieszkał Wit Stwosz, długo był nieznany i popadał w ruinę.

Jednak kamienica przy zbiegu ulic Grodzkiej i Poselskiej zdobyła nową szatę i nowe życie.

Po gruntowym remoncie powstała tu Restauracja Enoteka Pergamin.

b_wit_stwosz

dom_w_stwosza

Gospodarze restauracji tak piszą o swoim lokalu:

„W tym pradawnym domu twórcy ołtarza Mariackiego łączymy kilka pasji – do wina, jedzenia, alkoholi z całego świata, ale przede wszystkim zrozumienia i szacunku do regionalnych polskich produktów.

Chcemy by to wyjątkowe miejsce kojarzyło się Państwu z regionalnymi dobrodziejstwami, które można znaleźć w naszej autorskiej kuchni. Mowa tu o lokalnych produktach: mięsiwach i serach, które produkowane są z należytą starannością od pokoleń, przez co mają swój niezwykły, wysublimowany smak.”

 

A ja zapraszam na kilka migawek z menu degustacyjnego, które wczoraj tam jadłam:

 Znów oddajmy głos gospodarzom:

„Nasze autorskie menu degustacyjne to okazja do spróbowania wielu różnych potraw i spędzenia czasu w ciekawy i zaskakujący sposób. Potrawy opisane są w karcie jedynie trzema wyrazami np.: dorsz/rydz/dynia. Składniki to podpowiedzi, a forma, w której dostaniecie Państwo potrawę owiana jest tajemnicą.”

Ale opiekujący sie nami kelner cierpliwie i serdecznie wyjaśniał wszelkie szczegóły

GĘŚ / JABŁKO / CZOSNEK NIEDŹWIEDZI / CEBULA / WIŚNIA

To była roladka z gęsi  podana na musie jabłkowo-cebulowym

b_menu_rulonik_gsi

KUKURYDZA / SORGO  lub  JAGNIĘCINA / GRASICA CIELĘCA  – po prostu świetne aromatyczne zupy; miałyśmy jedną i drugą, bo każda z nas wzięła inną zupę

b_zupy_w_enotece

POMARAŃCZ / TABASCO lub TONIC / MIĘTA – to była kulka sorbetu (podobnie jak zupy, każda wzięła inny sorbet). Tyle tylko, że tego „pomarańcza” nie mogę im darować! To nie jest ten pomarańcz, tylko TA pomarańcza.

b_sorbety_w_enotece

ŻABNICA / ŻUREK / ŚLIWKA

Kawałek ryby na musie żurkowym – fajne i pomysłowe!

b_abnica_w_enotece

SERY / WĘDLINY

To największe rozczarowanie tego menu; dobre, ale takie zwyczajne, bez żadnej niespodzianki smakowej czy wizualnej

b_deska_serw_w_enotece

MAK / MARAKUJA / SER DOJRZEWAJĄCY – czyli deser: sakiewki z ciasta filo.

b_deser_w_enotece

WINO DEDYKOWANE – do każdej potrawy było specjalnie dobrane wino – znakomite.

Uwielbiam menu degustacyjne! To świetny sposób na niekonwencjonalny obiad i pogaduchy. I to jeszcze w piwnicach przeszło 500-letniego domu, marzenie!

Kulinarna książka w sam raz na Walentynki

Drodzy kulinarni pasjonaci!

Dziś dzień prezentów dla osób miłych naszemu sercu, dlatego dla wszystkich miłych czytelników mam kulinarną walentynkę, nową książkę: „Kuchnia na plebanii” Łukasza Modelskiego

kuchnia_na_plebanii

Książkę wydało Wydawnictwo Literackie, a jej podtytuł brzmi: 200 tradycyjnych przepisów księżowskich gospodyń. Autor rozmawia z gospodyniami i spisuje przepisy z Kujaw, Małopolski, Śląska, Kaszub, Podlasia, Pomorza i Mazowsza. Czyli jest to również skarbnica przepisów polskiej kuchni regionalnej.

A ten cały tajemniczy nieco, nieznany świat kuchni plebańskiej? Jak pisze autor:

„Przekonanie, że polska, osobliwie prowincjonalna, plebania zachowała tradycyjną kuchnię w jej najbardziej konserwatywnym, pierwotnym kształcie, towarzyszyło mi od dawna. (..) Jeśli miałbym opisać ich kuchnię w dwóch słowach, powiedziałbym: obfitość i prostota. Pamiętam bardzo uczciwe, czterodaniowe obiady, solidne treściwe zupy, ciężkawe, ale starannie przyrządzone mięsa, domowy drób, domowe masło, wszechobecną śmietanę i smak kompotu. Żadnych udziwnień. Kilka lat nosiłem się z zamiarem zanotowania tych plebanijnych przepisów, wiedząc, że to ostatni moment, że dawne domowe gotowanie księżowskich gospodyń wkrótce odejdzie wraz z nimi.”

 

Dla mnie szczególnie cenna jest opowieść z Małopolski, w końcu stąd jestem. W świat kuchni sądeckiej zabiera nas pani Maria Bocheńska, z plebanii w Piątkowej, leżącej nieopodal Nowego Sącza.

 

Zapraszam do świetnej lektury!

Nowa książka okołokulinarna

Skusiłam się na „Foodie w wielkim mieście” (autor: Jessica Tom), bo na okładce był widelec, smakosz w tytule i ciekawy opis fabuły, która rozgrywa się w nowojorskich restauracjach pierwszogwiazdkowych:

Mamy znanego krytyka, który jest wyrocznią oceniającą kuchnię w NY, mamy studentkę, która zaczyna razem z nim odwiedzać restauracje i przekazywać mu swoje opinie o potrawach, bo krytyk stracił smak, mamy nadmiar intryg i zawirowań uczuciowych, mamy trochę fajnych opisów podawanych potraw, mamy trochę luksusowych ciuszków dla biednego Kopciuszka.

Oczywiście tytuł nasuwał skojarzenia z filmem „Seks w wielkim mieście”, ale to mogło być ciekawe, pomyślałam. Trochę tego wielkiego świata, tym razem kulinarnego, czemu nie?

W miarę czytania, skojarzeń było coraz więcej, i coraz bardziej przestały mi się podobać. Fabuła została wymyślona według schematu książki „Diabeł ubiera się u Prady”, ale tam bohaterka budziła sympatię i nie kłamała na każdym kroku, nie prowadziła niezbyt czystych gierek. Tu bohaterka nie przejmuje się grą fair play. Dlatego jej nie polubiłam. I nic nie pomogło, że na końcu odkręca wszystko, co zamotała.

Sam tytuł książki też pozostawia wiele do życzenia, bo nie jest tłumaczeniem dosłownym i zupełnie nie wiadomo dlaczego część tytułu pojawia się po polsku, część po angielsku, skoro żadne z użytych słów nie znajduje się w tytule angielskim. Angielski tytuł jest raczej wulgarny („Food Whore” ), więc pewnie dlatego wymyślono inny, ze słowem „foodie”, które oznacza smakosza, ale tłumacz podaje nam jeszcze inne jego znaczenie: człowiek, który dla jedzenia zrobiłby wszystko.

Jeśli chodzi o moją opinię o tej książce, to jestem na: NIE.

Książka została wydana w USA w 2015 roku, od razu z prawem do nakręcenia filmu, które zostało zakupione przez Harper Collins; pewnie niedługo się pojawi na ekranach.

Świnia w Prowansji. Recenzja

Są takie książki, które zawsze wzbudzą zainteresowanie. Wystarczy, że w tytule pojawi się magiczne słowo: Toskania czy też Prowansja. Te miejsca są ostatnio bardzo popularnym celem wakacyjnych wyjazdów i zorganizowanych wycieczek. Kulinarnie te tereny są również bardzo atrakcyjne.

Więc czy trzeba się dziwić, że sięgnęłam po tę książkę? Zwłaszcza, że trafiłam na nią w wyprzedażowym koszu?

Oto „Świnia w Prowansji. Dobre jedzenie i proste przyjemności w południowej Francji” autorstwa Amerykanki, Georgeanne Brennan.

(książka leży na rękawicach kuchennych przywiezionych parę lat temu z Prowansji)

Aczkolwiek trzeba przyznać, że tytuł nie brzmi dla Polaka najlepiej; słowo: świnia niesie trochę pejoratywnych skojarzeń. Cóż, jest to dosłowne tłumaczenie z języka angielskiego.

Książkę dobrze się czytało, choć trzeba od razu zaznaczyć, że pokazano nam Prowansję, która dziś już nie istnieje. Autorka zamieszkała tam w latach 70-tych, a samą książkę o tym wydała dopiero w roku 2007 (polskie tłumaczenie ukazało się w 2010 roku). Jeden z domów, w których zamieszkała we Francji, był bez kanalizacji i bez światła. Żyli tam wówczas ludzie, którzy prowadzili tradycyjne, samowystarczalne niemal gospodarstwa, wielu z nich pamiętało II wojnę światową. Gotowanie było rzetelne i bez półproduktowych skrótów. Zajmowało dużo czasu.

Może dlatego ta książka jest taka ciekawa?

Przepisy kulinarne tam zamieszczone są dobre. Wypróbowałam soup au pistou – wyszła świetnie.

Znajdziemy tam jeszcze: sałatkę z koziego sera z grzankami, duszoną karkówkę z musztardą i kaparami, kurczaka nacieranego jałowcem i nadziewanego grzybami, bouillabaisse w stylu tulońskim, aioli, udziec jagnięcy z ziołami prowansalskimi i tartę z pomidorami.

Czasami opowieści w książce są nieco szokujące, na przykład: rozdział poświęcony ubojowi świń w wiosce jest bardzo sugestywny (choć nie drastyczny). Cóż, to po prostu samo życie, bez upiększeń.

Nowa ramówka kulinarna w TV

Od września ruszają nowe edycje Masterchef, Top Chef oraz Hell`s Kitchen.

I tak:

Niedziele: godz. 20.00 – TVN – Masterchef  (od 4 IX)

Wtorki: godz. 20.05 – Polsat – Hell`s Kitchen (od 6 IX) – Nowa odsłona  – w tej edycji, prowadzącego, Wojciecha Modesta Amaro,  zastąpi Michał Bryś, szef kuchni w restauracji L’Enfant Terrible.

Środy: godz. 20.40 – Polsat – Top Chef – Gwiazdy od kuchni (od 7 IX); również nowe oblicze tego programu; spotkają się już nie szefowie kuchni, ale będą to potyczki 13 znanych powszechnie osób, celebrytów,  których łączy jedno – pasja do gotowania i nieprzeciętne umiejętności kulinarne

Oprócz tego znalazłam jeszcze dwie kulinarne nowości:

TVP2 – zaczyna cykl: Bake off – ale ciacho; 10 odcinków, emisja w poniedziałki o 21.45

W każdym z dziesięciu odcinków uczestnicy zmierzą się z trzema zadaniami. Pierwsze to „Autorski wypiek popisowy”. Uczestnicy będą mogli wybrać dowolnie przepis w ramach narzuconego przez jury tematu. Drugie zadanie ma zawierać element zaskoczenia i służyć sprawdzeniu umiejętności technicznych: przepis na wypiek zostanie ujawniony tuż przed startem. W trzeciej konkurencji będzie liczyć się przede wszystkim kreatywność. Pod koniec każdego odcinka jedna z osób zdobędzie tytuł Gwiazdy Wypieków danego tygodnia. Uczestnik, który zrobi najmniejsze wrażenie na sędziach opuści program. Z każdym tygodniem jurorzy będą podnosić poprzeczkę. Finaliści stoczą zacięty i emocjonujący bój o zaszczytny tytuł Króla Wypieków.

 

TVN startuje z 13-odcinkowym serialem: Na noże – emisje w niedziele, o 21.30, zaraz po Masterchefie.

Skrót fabuły: Toute Varsovie to elegancka restauracja w samej stolicy. Personel nie nadąża z obsługą gości. Sytuację stara się opanować szef kuchni – Jacek Majchrzak (Wojciech Zieliński). Zupełnie inną postawę prezentuje kucharz z jego zespołu, Darek (Piotr Stramowski). W lokalu pracują również cukiernik Patryk (Piotr Głowacki) oraz sous chef Zuza (Joanna Jarmołowicz). Nad salą czuwa menedżer, Wiola (Weronika Książkiewicz). Wśród gości znajduje się milioner Serafin (Antoni Pawlicki). Jacek znakomicie wypełnia powierzone mu zadanie, kiedy jednak zostaje wezwany na salę, słyszy słowa krytyki oraz polecenie, by zwolnił cały zespół. Mężczyzna odchodzi z Toute Varsovie. Wyprowadza się również z mieszkania Wioli. Jakiś czas później z pracy rezygnują Zuza i Patryk. Tymczasem do Polski przyjeżdża dziadek Jacka, Antoni (Witold Dębicki), który także jest kucharzem. Mężczyzna ma na wnuka ogromny wpływ. Przekonuje go, by otworzył własną restaurację.

 

 

Mam również w planie zacząć oglądać program „Wysmakowani” w Polsacie, emisje w poniedziałki o godz. 20.00 – to krótkie, 10-minutowe odcinki

To już kontynuacja programu, ale go nie znałam, a jego opis brzmi ciekawie: prowadząca, Olga Kwiecińska podpowiada, jak łączyć elementy potraw z odpowiednimi przyprawami i umiejętnie doprawiać poszczególne dania. Olga Kwiecińska zajmuje się PR seriali i filmów. Od lat związana z małym ekranem, jest również producentką telewizyjną.

 

Znalazłam jeszcze powtórkę, która bardzo mnie zainteresowała:

 

TVP HD – Login: kuchnia – powtórka sezonu 2 startuje od 12 IX, emisje w poniedziałki, o godz. 14.25

Nie znałam tego programu (cóż, nie jestem telewizyjnym maniakiem), a popatrzcie jak ciekawie brzmi dla blogerów kulinarnych: Autorzy programu sprawdzają umiejętności blogerów kulinarnych, którzy mają za zadanie stworzyć trzy posiłki z dowolnie wybranych produktów. Tuż przed przygotowaniem dań prowadząca, Ada Kozak, zamieni jeden ze składników lub w inny sposób utrudni im zadanie. Uczestnicy muszą wykazać się refleksem i pomysłowością, by błyskawicznie zmienić swoje plany. Miłośników gotowania czekają nie tylko wyzwania w kuchni. Opowiedzą również widzom o swoim życiu prywatnym i pasjach.

 

Poza tym powtórek jest całe mnóstwo, w każdym niemal z programów, coś kulinarnego się znajdzie. Oferta niemal nie do opanowania!

Piknik w Prowansji – lektura na weekend

Nie przeszkodzi wam, że ta książka to powielany po wielokroć od jakiegoś czasu na rynku księgarskim ten sam schemat?

Jeśli nie, to myślę, że warto tym razem spróbować, bo jest w tej książce parę perełek krajobrazowych i kulinarnych, i dość gładko się czyta. A autorka nie narzuca czytelnikowi za bardzo swoich poglądów i przekonań, nie jest zbytnio moralizatorska – a to dla mnie duży plus.

A schemat jest taki: w jakiejś tam mieścinie osiedla się cudzoziemiec i zaczyna odkrywać, że ludzie tu są jacyś inni, że kłopoty takie i inne, że trudno się asymilować, ale…. te krajobrazy, to jedzenie…. zamieszkamy tu.

Tym razem Amerykanka, którą znamy z książki „Lunch w Paryżu”, opuszcza stolicę i próbuje osiąść na południu Francji, w Prowansji, w malutkim Ceteres (sprawdziłam na mapie, jest taka wioseczka).

b_piknik_w_prowansji

Ja skusiłam się na tę książkę z uwagi na moją ciągłą fascynację kuchnią francuską (przedkładam ją nad tak uwielbianą kuchnię włoską).

No i ta Prowansja! Już dwukrotnie tam byłam i każdy powrót, choćby tylko na kartach książki, jest przyjemnością.

Co się pamięta? Słońce, lawenda, zioła, warzywa.

I znajdziecie to w książce.

Przepisy też was nie rozczarują, jak choćby jeszcze jedna, tysiączna któraś, wersja zupy z cukinii.

A zderzenie kulturowych tygli Ameryki i Francji, dla jakże odmiennego Słowianina, jest zabawne.