Właściwie nie lubię książek z wieloma równoległymi wątkami, bo kiedy już wciągnę się w jakąś historię, zainteresuje mnie ona, to nagle po odwróceniu kolejnej kartki okazuje się, że jestem w innym świecie, z innymi ludźmi, i czuję się jakby mi ktoś zatrzasnął przed nosem drzwi. I w pierwszej chwili mam ochotę przekartkować książkę, szukając dalszych dziejów już poznanych osób. Chwilę trwa, zanim mnie do siebie przekonają, czy zaciekawią ci inni.
Ale mimo tych zastrzeżeń spodobał mi się „Suflet” – książka Asli E. Perker (wydawnictwo Sonia Draga z 2014 roku), która jest potrójnie równoległa.
Poznajemy Lilię z Nowego Jorku, Marca z Paryża i Ferdę ze Stambułu.
Początkowo łączy ich to, że nagle, niespodziewanie w ich życiu zdarza się dramat, który niszczy ich dotychczasowy, poukładany świat.
Mąż Lili doznaje wylewu, żona Marca nagle umiera, matka Ferdy wskutek upadku zostaje przykuta do łóżka. I cała trójka musi sobie z tym jakoś poradzić, jakoś z tym dalej żyć.
Kiedy zaczęłam się zastanawiać, czy ich drogi zetkną się ze sobą, dalsza lektura pokazała, że nie, nie spotkają się, ale że połączy ich coś jeszcze:
„Gdy (Ferda) zaczęła przeglądać książki kucharskie, oderwała się od tych smutnych myśli i trochę uspokoiła. Tu czuła się bezpiecznie. „Proste przepisy kuchni świata” – to coś dla niej; (…) postanowiła ją kupić. Już miała się odwrócić, gdy jej wzrok przykuła okładka pewnej książki. Wzięła ją bez wahania, nie wiedząc, że tego samego dnia, gdzieś indziej pewna zmęczona kobieta i pewien smutny mężczyzna sięgnęli po tę samą książkę. Tytuł brzmiał Suflet. Pod spodem dopisano mniejszą czcionką: „Największe rozczarowanie”.
Losy tej trójki bohaterów połączy zmaganie się z tym, jakże kapryśnym, deserem. Każde z nich zacznie próbować zrobić suflet idealny. Czekoladowy.
Słodycz sufletu nie uchroni ich od goryczy życia, ale kuchnia stanie się ich odskocznią od zbyt trudnej codzienności.
„Kiedy Ferda gotowała, nie myślała o niczym innym poza swoim daniem i ta zdolność koncentracji zawsze ją zadziwiała. Podczas pozostałych zajęć przyłapywała się na tym, że myśli o czymś innym; właściwie o wszystkim, co ją trapi. W kuchni było inaczej; stawała się jednością z tym, co akurat robiła. Może dlatego wszystko, co gotowała, wychodziło jej tak dobrze i zdobywało tak wielkie pochwały. Gdy dosypywała łyżeczkę cukru do smażonych na oliwie porów lub wyciskała do fasoli sok z cytryny, zawsze skupiała się na tej łyżeczce albo tej połówce cytryny, jakby od tego zależało jej życie. To by wyjaśniało, dlaczego była tak przywiązana do swojej kuchni; po prostu nie pozwalała jej myśleć o niczym innym. Nie pozwalała jej stawiać pod znakiem zapytania jej życia ani sensu istnienia i nie dopuszczała do niej troski ani przygnębienia.”
Tytułowy suflet zasługuje na osobny wpis i na to, żebym się z nim zmierzyła. Zapraszam za jakiś czas, mam nadzieję, że wkrótce.