Proponuję małą przerwę w przygotowaniach świątecznych!
Rzućmy okiem na menu, inspirowane kuchnią włoską, towarzyszące najnowszemu filmowi Lecha Majewskiego „Onirica”. Główny bohater zafascynowany jest „Boską Komedią” Dantego – stąd ta kuchnia włoska w menu.
Było klasycznie: sałatka capricciosa na przystawkę, tagliatelle z sosem pomidorowym z boczkiem jako danie pierwsze, cielęcina z dodatkiem brukselki jako danie główne, i ciasteczka „róże pustyni” do kawy.




Ale tak bardzo prosto jednak nie było.
Jedna osoba nie mogła być na party, druga osoba mogła być na projekcji filmu, ale nie na kolacji, a jeszcze jedna w przeddzień przyjęcia zadzwoniła, że właśnie jest na detoksie i może jeść aktualnie tylko warzywa, z przyprawami, owszem, ale bez soli i cukru.
Oh, la la!
Czyli były dwa rodzaje potraw na jednym przyjęciu, dedykowane konkretnym osobom.
No – przyznam, że to było wyzwanie. Bardzo ciekawe zresztą.
Dania klasyczne miałam właściwie prawie gotowe. Została do wymyślenia i wykonania dieta.
Wpadłam do warzywniaka, i zgarnęłam, co mi tam wpadło w rękę: marchewkę, pietruszkę, kalafior, brokuł, por, paprykę. Cebulę i pomidory miałam w domu.
Przyznam, że jestem dumna przede wszystkim z tych dań dietetycznych, bo mimo tych szalonych ograniczeń udało się wydobyć naturalny smak jarzyn, nie przytłumiony cywilizacyjnymi polepszaczami.
Zrobiłam capriciosę w wersji fit: marchewka, seler i papryka pokrojone w julienkę, z przyprawami.
Do tego bulion warzywny, długo gotowany, żeby wydobyć smak warzyw, doprawiony wyłącznie pieprzem, czosnkiem niedźwiedzim, mieloną papryką, majerankiem.
Danie pierwsze w wersji fit: to „niby-taglietelle” z cukinii i marchewki, leciutko podduszone w wodzie, bez grama tłuszczu i soli.
Danie główne to talerz gotowanych na parze warzyw.
Człowiek na diecie był zadowolony.



I jeszcze parę słów o filmie.
„Onirica” Lecha Majewskiego w warstwie epickiej opowiada o próbie uporania się bohatera, młodego naukowca, z nagłą, tragiczną śmiercią swojej ukochanej. Porzuca on karierę naukową, zaczyna pracować w supermarkecie, ale ucieka wciąż od świata realnego w świat snu. A w świecie jawy towarzyszy mu słuchany w oryginale poemat Dantego, „Boska komedia”.
Mamy tu, u nas, w naszym małym gronie, w którym się spotykamy, takich reżyserów, na których filmy czekamy, którym ufamy, i decydujemy się na ich oglądanie, w ciemno. Do nich należy Lech Majewski. Umie on stworzyć świat, który nie jest płaski, rozgrywający się tylko na płaszczyźnie zdarzeń, ale sięga o wiele głębiej, w myśli i uczucia człowieka. Kiedy gaśnie światło, zsuwa się z sufitu ekran kina domowego, zaczyna szumieć projektor – ogarnia nas magia kina Majewskiego, choć może nie wszystko od razu jest jasne i jednoznaczne.
Jak mówią krytycy – „Po „Ogrodzie rozkoszy ziemskich” i „Młynie i krzyżu” – „Onirica” jest trzecim filmem Majewskiego, którego bohater szuka ratunku w dawnej sztuce. Traktuje ją jak religię, ale w większej jeszcze mierze – jak naukę prowadzącą do metafizycznego poznania.
Reżyser mówi tak: „Nie mogę wyjść z podziwu dla naszych wielkich starszych kolegów. Bo przecież Bosch, Giorgione czy Bellini nie byli bogami, tylko naszymi kolegami! Ciężko pracowali, żeby odnaleźć formułę, dzięki której można było dać ludziom przeczucie harmonii i pootwierać im bramy nieba. Doceniam nowoczesność, wszyscy z niej wyszliśmy, ale nie mogę się pogodzić z celebrowaniem ohydy, która stała się dziś rodzajem obowiązkowego akademizmu”.