Camembert Turek z reklamy

„Turek Camembert zakręci kanapką” – taką nowość nam telewizyjna reklama i mleczarnia Turek przygotowały.

zdjęcie ze strony mleczarni Turek

Co do sera – nie mam zastrzeżeń; to bardzo dobry pleśniowy ser, delikatny, kremowy, rzeczywiście świetny na kanapkę. Bardzo lubię go także na ciepło, kiedy lekko podtopiony, przełożony na przykład na mix listków sałaty, zamiast dressingu, delikatnie je otula. Mleczarnia Turek jest znana w Polsce; pamiętacie może jej świetny camembert o nazwie „Sekret Mnicha”? choć jakoś nie widzę go ostatnio w sklepach.

Mam natomiast duże zastrzeżenia do reklamy tego sera. Otóż zaproponowano w niej, aby ser camembert, który, jak wiadomo, jest produkowany w kształcie koła, pokroić na plastry, w poprzek, po całym kole. Czy realizatorzy nie znają takiej dość podstawowej zasady, że sery okrągłe kroi się w trójkąty, jak tort? Cóż, idąc tym tokiem rozumowania, tort też można by pokroić w poprzek!

Mogę sobie wyobrazić, co powiedzieliby Francuzi widząc, jak profanuje się ich sztandarowy ser (oryginalny camembert to ser produkowany w Normandii).

Może twórcy reklamy nie znają się na sztuce kulinarnej i jej niuansach, ale dziwi, że mleczarnia, która przecież od lat jest specjalistą w serowarstwie, zaakceptowała coś takiego? Zwłaszcza, że na swojej stronie internetowej napisali, że nowa kampania marketingowa ma na celu edukację konsumentów:

W nowej reklamie edukujemy konsumentów, że ser Turek Camembert to doskonałe rozwiązanie na śniadanie i świetnie urozmaici kanapkę dzięki swojej kremowości, aksamitnej skórce i niecodziennemu smakowi. Turek Camembert Zakręci Kanapką!”

Cóż, nie dam się tak edukować i tyle!

Noworoczny prezent około kulinarny

Może warto zacząć Nowy Rok od wizyty w muzeum? Zapraszam na wystawę porcelany miśnieńskiej książąt Sanguszków w tarnowskim muzeum; jest to wystawa czasowa, czynna będzie do 31 stycznia br.

Możemy obejrzeć dwa serwisy: ptaszkowy (ptaszęcy) oraz – bardziej popularny dawniej – w polne kwiaty (tzw. Deutsche Blumen).

Przyznam, że ptaszęcy skradł moje serce; zdobienia są delikatne, nie nachalne, a każdy element serwisu to inny ptaszek. Cudowne! Już widzę, jak domownicy mają swoje ulubione talerze czy filiżanki i życzą sobie, aby o tym pamiętać, nakrywając do stołu. Skojarzyło mi się jakoś, że ten ptaszęcy serwis był wykorzystywany okazjonalnie, wiosną, czy we Święta Wielkanocne, zwłaszcza, że sporo tu kur, kogutów – a to taki wielkanocny motyw.

Nie dziwię się, że Sanguszkowie odsprzedali ten serwis muzeum; jego rozmiary i ilość elementów nie przystaje zupełnie do współczesnych czasów i wielkości domowych jadalni (o ile ktoś je w ogóle ma!). Serwis składa się z 507 elementów (oczywiście pokazano nam tylko mały fragment zbioru). Popatrzcie na półmisek: na moim stole zająłby chyba ¾ powierzchni, a nie wyobrażam sobie, by można go było obnosić, podając gościom potrawy, tak jest duży. Chyba całe prosię by się na nim zmieściło!

Ciekawostką są tu solniczki i pieprzniczki, na których umieszczone są figurki pasterek i pasterzy, tak popularne swego czasu. Obecnie znów są bardzo poszukiwane. Przyznać jednak trzeba, że mało wygodne było czerpanie przypraw z takich otwartych niby-talerzyków.

Zachwycające są kształty naczyń, ot, choćby taka kwadratowo-owalna salaterka, nie za głęboka, nie za płytka, w sam raz, by potrawa w niej pięknie się prezentowała.

Wydaje mi się, że dużym zaniedbaniem jest brak prezentacji sygnatur porcelany! Wierzę, że pokazano nam tu autentyczną Miśnię, ale wolałabym jednak zobaczyć te dwa skrzyżowane miecze na odwrocie naczyń. Czemu nam tego nie pokazano?

Moim zdaniem prezentacja muzealnych zbiorów w naszym muzeum pozostawia sporo do życzenia; w jednej sali jest po prostu kilka oszklonych gablot wbudowanych w ścianę i każda wystawa wygląda tak samo; ustawia się w nich eksponaty, nie dbając nawet o kolor tła. Taka porcelana – aż się prosiła o stół i efektowne nakrycie! Ale cóż, mamy, co mamy, cieszę się, że w ogóle mogłam ten serwis obejrzeć.

Czas na zmiany

Przyszedł czas, że pasjonatka kuchni dowiedziała się, że jest chora na cukrzycę. Ot, co!

Kilka miesięcy stresu, nerwów, niepokoju, co teraz, jak to będzie… Dziś można już powiedzieć, że nie jest źle; leczenie to tylko tabletki; wyniki – lepiej niż zadowalające. Ale powrotu do kulinarnej swobody już nie ma. Są pewne zasady i nie ma uproś! Trzeba się dostosować. Przyznam, że bałam się, że te różne ograniczenia mnie stłamszą, że będę ciągle nieszczęśliwa, głodna i zestresowana.

Ale nie! Pokochałam nowy styl jedzenia. Choć tak prawdę powiedziawszy, to nie stosuję żadnej diety, zmieniły mi się tylko proporcje jedzonych białek, węglowodanów, tłuszczów. Na pewno jem o wiele więcej warzyw. To taka sztuczka diabetyków: każdy posiłek zaczynam od miseczki warzyw, głównie surówek. I tak, jak kiedyś uwielbiałam przygotowywać sobie kolorowe kanapki, tak teraz tworzę kompozycje warzyw. Szalenie mi się to podoba!

Blog nie przekształci się jednak w cukrzycowy poradnik, bo i sama nie szukam „cukrzycowych” przepisów. Okazało się, że to bardzo indywidualna choroba, każdy organizm reaguje inaczej i trzeba sobie znaleźć własną drogę.

Na razie trochę zarzuciłam wypróbowywanie i testowanie przepisów, które mnie zaciekawiły, ale już zaczyna mi tego brakować. Nie zarzuciłam kulinarnych lektur, programów i już sporo tematów czeka w kolejce na opisanie.

Powolutku wracam, licząc cichutko na wsparcie tych, którzy lubili tu zaglądać i z nadzieją, że potrafię jeszcze coś ciekawego do poczytania napisać:)

Bolesławiec – zestaw śniadaniowy

Ceramika z Bolesławca zawsze mnie zachwycała, ale nie na tyle, by kompletować z niej zestaw obiadowy. Ona po prostu jest piękna sama w sobie, a potrawy na niej to już doprawdy zbędny dodatek. Nie mówiąc już o tym, że jest mnóstwo wzorów i trudno by się zdecydować na któryś konkretny. Widziałam już taką zastawę u kogoś w domu, niestety była to składanka różnych wzorów i wydaje mi się, że nie był to dobry pomysł; powstał po prostu chaos.

To jednak były takie moje teoretyczne rozważania, bo ciągle „chodziła” za mną ta ceramika. W końcu przyszedł taki moment, że zapadło postanowienie: kupię sobie, choćby kilka sztuk. Wybrałam wzór oznaczony numerem 281.

Tak go wytwórcy opisali:

„To jedna z dekoracji unikatowych, które charakteryzują się większą niż w przypadku dekoracji tradycyjnych różnorodnością wzorów i kolorów. Mamy nieczęsty na bolesławieckiej ceramice motyw kogucików, które spacerują wśród kęp niezapominajek dumnie prezentując ogony. Temu motywowi towarzyszy chmura złożona z abstrakcyjnych wzorków w kolorze soczystej zieleni i niebiesko-kobaltowy kwiatowy szlaczek. Dekoracja przywodzi na myśl Wielkanoc, jednak we wnętrzu urządzonym tradycyjnie będzie ciekawym rustykalnym akcentem przez okrągły rok.”

Zdecydowałam się na zestaw śniadaniowy i po troszku sobie kupuję. Cena jest wysoka, dlatego właśnie po troszku. Ale przecież nie spieszy mi się, mam na czym jeść. I chyba bardziej cieszy zdobycie kolejnej sztuki. Tyle, że ten wzór jest rzadko spotykany i nie zawsze jest to, co chciałoby się kupić.

Kiedyś trafiła mi się serweta gobelinowa z kogutami, wpasowała się w zestaw!

Nostalgia Red z Bogucic

To moja porcelana na co dzień.

Piękna, nasycona czerwień, przepiękne, ręcznie malowane metalicznym szkliwem wykończenia oraz nieregularne paski w kształcie koła. Z uwagi, że zdobienia są wykonywane ręcznie, każdy z elementów zastawy różni się nieco od siebie, co czyni go niepowtarzalnym i jedynym w swoim rodzaju.

Można się w niej zakochać!

W dodatku występuje w różnych kolorach i można tworzyć piękne, niebanalne połączenia. Oprócz koloru czerwonego dostępna jest złamana biel, szmaragd, lazur, ciemny popielaty onyks. W tej porcelanie zastosowano aluminę (większa zawartość tlenku glinu-korundu), co sprawia, że wyroby wykazują lepszą wytrzymałość i odporność na pęknięcia oraz obicia. Można je używać w zmywarce oraz kuchenkach mikrofalowych.

Widziałam, że Karol Okrasa w swoim telewizyjnym programie kulinarnym wykorzystuje Nostalgię (w kolorze białym).

Podobają mi się białe serwisy obiadowe

Są eleganckie, stanowią świetne tło dla potraw, łatwo je na nich wyeksponować. Pasują do wszystkich obrusów i serwet. Cóż więcej chcieć?

Mój serwis domowy to Afrodyta z fabryki Lubiana. Na 6 osób, ale ma wszystkie elementy, które chciałam: wazę, sosjerki, salaterki, półmiski, rawierkę, solniczkę i pieprzniczkę, miseczki do dipów, bulionówki, filiżanki do herbaty, dzbanek do herbaty no i oczywiście talerze: płytkie, głębokie i deserowe. Właściwie to jest taki obiadowo-śniadaniowy zestaw.

Ozdobą serwisu jest piękny wypukły relief na brzegach naczyń.

Wadą serwisu jest to, że nie ma miseczek, takich np. na zupę, flaczki, bigos itp. W niektórych serwisach nazywają takie miseczki: zakwaszarki. Owszem, ma Afrodyta małe salaterki (14 cm średnicy), które można by od biedy używać jako miseczki (mam takich 4), ale to jednak nie to.

Cóż, nie ma to nie ma.

Poza tym miseczek to u mnie dostatek, w różnych rozmiarach i kolorach. Zawsze preferowaliśmy jedzenie zup z miseczek.

Czas na konfiturę z róży

Już są te przepiękne, słodko pachnące amarantowe różyczki, rosnące na krzewach.

Czas zrobić konfiturę; u mnie będzie przede wszystkim do mazurka wielkanocnego, no i do ciasteczek. Byłaby świetna do pączków, ale pączki to nie moja specjalność.

  • płatki róży cukrowej
  • cukier puder
  • sok z cytryny

Odrywamy płatki róży z pąków i ważymy. Cukru ma być 2 razy tyle ile ważą róże.

Zalewamy płatki wrzącą wodą, gdy nieco przestygną, odcedzamy i odciskamy z nadmiaru wody. Następnie miksujemy z cukrem, aż otrzymamy konsystencję dżemu. Dodajemy 1-2 łyżki soku z cytryny i nakładamy do wyparzonych suchych słoiczków twist. Na wierzchu kładziemy krążek bibułki zwilżonej wódką i zakręcamy wieczkami.  

Przechowujemy w szafce lub lodówce.

Znikające gazety kulinarne

Tych gazet już nie będzie: „Moje gotowanie”, „Sól i pieprz”, „Sielska kuchnia”. W grudniowych numerach pojawiły się notki redakcji, że będą to już ostatnie numery. Wydawcą wszystkich była Burda Media.

Szkoda; myślę, że były to dobre pisma. Dobre przepisy, dobre zdjęcia, tematyczne, dostosowane do pory roku teksty, wywiady, reportaże z kulinarnych podróży.

W „Moim gotowaniu” pisała AgusiaH, z dawnego, wspaniałego mniamowego forum, autorka bloga „Moja kuchnia nad Atlantykiem”. Jej kulinarne reportaże z całego świata były cudowne.

Wiem, że teraz wszyscy preferują gazety internetowe.

Ale ja jestem ze starej gwardii, która lubi wziąć pismo do ręki, nieśpiesznie przeglądać go, cieszyć się szelestem kartek…

Nie mówiąc już o tym, że Internet to często zawodne narzędzie. Dziś jakiś tekst w nim jest, jutro go nie ma… Albo i samego Internetu nie ma! Co się zdarza.

A gazeta jest i przetrwa wiele.

Ciastko za szczepionkę

Po drugiej dawce szczepionki przeciwko covid chyba się coś należy?

Puchata napoleonka dla mnie!

Z tym ciastkiem i szczepieniami to taka nasza rodzinna tradycja. Pochodzę z czasów, kiedy dzieci szczepiono obowiązkowo, a wiadomo, że rodziło to stres zarówno dzieci, jak i rodziców. Mama znalazła na mnie sposób; jak nie marudziłam i nie płakałam zbytnio, to po szczepionce szłyśmy do cukierni i mama kupowała moje ulubione ciastko: puchate i różowiutkie. Pyszne!

Okazuje się, że nadal te ciastka można kupić.

No – to pielęgnujmy tradycje!

Wystawa sztućców w czasach zarazy

Inaczej to miało wyglądać, więcej miało być osób, ale cóż, takie są prawa pandemii…

Długo przygotowana i długo oczekiwana wystawa p. Stanisława Jaruszewicza z Marcinkowa (kolebki mojej rodziny) wreszcie ujrzała światło dzienne. W Starachowicach, w Muzeum Techniki i Przyrody otwarto wystawę „Przemysł domowy. Zabytkowe sztućce i zastawy stołowe – wytwórcy, wzornictwo i zastosowanie”.

https://www.facebook.com/Zabytkowa-Zagroda-w-Marcinkowie-2207678956158233/

Szkoda, że tylko w sieci mogłam ją zobaczyć. Wprawdzie widziałam rok temu kolekcję sztućców w marcinkowskiej zagrodzie, ale w międzyczasie i zbiory p. Stanisława się powiększyły i muzealna ekspozycja wydobywa i pogłębia piękno zastawy.

Pan Stanisław o sztućcach wie chyba wszystko.

Jego kolekcja liczy kilkaset sztuk; najwięcej ma tych z XIX wieku, ale nie brak i starszych okazów. Łyżki, noże, widelce, sztućce do ryb, sztućce do skorupiaków, do sałat, do szparagów, chwytaki do kości, łyżeczki do musztardy, do odmierzania liści herbaty, do obcinania skorupek jaj na miękko, łyżeczki do kawy, do lodów, szczypce do cukru, łyżki wazowe do zup i sosów, łyżki cedzakowe, sztućce dla dzieci, specjalne sztućce dla chorych, nożyki do masła, noże do chleba, noże do sera, do porcjowania drobiu, łopatki do pasztetów, łopatki do ogórków, łopatki do sardynek, widelczyki do raków, do oliwek, nożyczki do winogron, sitko do cukru pudru, łyżki barmańskie….

Długo można by wymieniać.

Wystawa jest bardzo ciekawie przygotowana (autorstwa p. Wioletty Sobieraj); to nie tylko ułożenie sztućców w gablotach i szklanych witrynach. Stworzono aranżację dwóch stołów: ze szlacheckiego dworku i wiejskiej chaty.

Zdarzało mi się już wydawać przyjęcia w ludowym stylu, w glinianych misach, z drewnianymi łyżkami. Ale mając taką ilość sztućców, jak pan Stanisław, już widzę oczami wyobraźni, te tematyczne przyjęcia, które bym wydała…

Kocham ten pierwszy rzut oka na nakryty na przyjęcie stół, kiedy jeszcze nie ma rozgardiaszu, który nieuchronnie towarzyszy każdemu spotkaniu przy stole.

A zauważyliście te plansze, przed którymi stoją twórcy wystawy?

To schematy aranżacji stołu; dawniej wiele pań domu pilnie studiowało takie plansze, w tym temacie obowiązywały bowiem dość sztywne reguły i nie można było pozwolić sobie na gafy…