Galicyjska Niedziela Palmowa w Podegrodziu

zdjęcie palm z Podegrodzia zamieszczone na stronie Instytutu Kultury i Dziedzictwa Wsi

Fragment pamiętnika Zofii z Odrowąż-Pieniążków Skąpskiej Dziwne jest serce kobiece. Wspomnienia galicyjskie.

Dawno nie czytałam tak pięknego opisu Niedzieli Palmowej i Rezurekcji (działo się to w 1909 roku)

Teraz nikt już nie opisuje naszych świąt (przynajmniej ja się jakoś z tym nie spotkałam) – a szkoda.

A i sama bym nie umiała tego zrobić, choć bardzo bym chciała.

„Kto raz był w Podegrodziu w Palmową Niedzielę, temu wspomnienie to pozostanie na całe życie. Podegrodzki kościół jest piękny, obszerny i mógłby stanąć w większym mieście. Strojne palmy ponad 5 metrów wysokości, których nieraz jeden chłop nie udźwignie, tylko gospodarz z parobkiem, chylą się w czasie podniesienia i furgoczą barwnymi wstęgami, połyskują złoconymi krzyżykami i śmieją się bibułkowymi kwiatami. W czasie „Wielkiego postu” wije się sen o palmie święconej. Gdy słońce wiosenne zaświeci, wypatruje się potrzebnego materiału na palmę. Długa, prosta żerdka, koło której wić by się mogły gałązki „iwy”. Sznurki konopne, postronki do wiązania przygotowane, służące do wyprowadzania bydła – a święcone w Palmową Niedzielę — kryją w sobie moc, że złe nie ma przystępu i uroki nie są szkodliwe, a bydlę uderzone takim batem nie marnieje, przybiera na wadze i dobrze się doi. Wielkie to szczęście brać udział w Wigilię Palmowej Niedzieli w strojeniu palmy niczym Panny Młodej. Śmieją się oczy parobczaków na myśl, że niejedna z dziewcząt po rozebraniu palmy obdaruje ich krawatką zszytą z pięknej wstążki święconej lub kwiatkiem do ozdoby maluśkiego czarnego kapelusza. Palmy, bądź kto nieść do kościoła nie może, musi to być parobczak rzetelny, żeby przyniósł szczęście domowi. Cóż za cudny widok roztacza się, gdy wśród rozbudzonej natury, zieleniejących pól, po pagórkach i drożynach rozsypuje się cały barwny korowód, w krasie tężyzny siły z tym świętym talizmanem. Nie zapomną obejść trzy razy dookoła domu, a później, aż do Wielkiejnocy złożą palmę święconą w jej należnym miejscu w szopie lub pod okapem, położoną na wbitych w ścianę hakach. Niechaj strzeże całego żywego dobytku, niech się jej pięknością uradują ci wierni towarzysze, te poczciwe bydlątka.

Rezurekcja o szóstej wieczorem koło kościoła podegrodzkiego to drugi świetlany obraz. Mieni się w oczach od barwnych koralików, skrzących się w oczach kwiatów na czarnym aksamicie gorsetów. Białe jak śnieg koszule, pełne bogatych białych haftów pysznią się swą pięknością. Szeleszczą wykrochmalone spódnice z wzorami barwnych kwiatów, obszyte różnokolorowymi wstążeczkami. Wzorzyste chusty podegrodzkie otulają ramiona kobiet. Spod barwnych chusteczek ze strzępkami kolorowymi lub też suto haftowanych czepców wyłaniają się głowy z gładko zaczesanymi włosami. Buty wysokie, wkładane zazwyczaj pod kościołem u schodów wiodących na pagórek cmentarza kościelnego, dopełniają stroju. Mężczyźni, gospodarze i co zamożniejsi parobczacy, którzy już potrafią zarobić, przedstawiają się nie mniej wspaniale. Nic dziwnego, że „dziopom” aż oczy wyłażą, gdy ujrzą tak odświętnie przyodzianego „chodaka”. A kiedyż wdziać na siebie te piękności, jak nie na największe Święto Zmartwychwstania Pańskiego, zwycięstwa „dobra nad mocą szatańską”. Od stukotu butów chłopskich, aż się ziemia trzęsie. Barwy haftów na długich kaftanach granatowych zalśniły się tęczą — brzęczą kółka szerokich pasów skórzanych, rysują się na portkach przepisowe serca okolone ustalonymi w barwach falami. Koszule białe nie mniej suto haftowane, jak u dziewcząt, z przodami w sitka i mankiecikami w piękne wijące się wzory roślinne. W kaftanach chłopskich ukryte echo najazdów szwedzkich, tkwi w nich pierwowzór munduru wojskowego. Starsi, co to już w nich mniej zadzierżystości i nieraz im chłód wieczorny dokuczy, powdziewali na się gunie grube brązowe, strojne też barwnym wyszyciem i wiązane kolorowymi sznurkami.

Zaświeciło słońce, rzuciło swe promienie na lud spieszący za triumfalną figurką Zmartwychwstałego, dodało radości potężnej pieśni „Wesoły nam dziś dzień nastał”. Weselą się wszystkie dusze, jeden silny zwarty głos płynie pod niebiosa.”

(wspomnienie z roku 1909, a zdjęcie palm współczesne)

Radosnego Świętowania wszystkim!

Camembert Turek z reklamy

„Turek Camembert zakręci kanapką” – taką nowość nam telewizyjna reklama i mleczarnia Turek przygotowały.

zdjęcie ze strony mleczarni Turek

Co do sera – nie mam zastrzeżeń; to bardzo dobry pleśniowy ser, delikatny, kremowy, rzeczywiście świetny na kanapkę. Bardzo lubię go także na ciepło, kiedy lekko podtopiony, przełożony na przykład na mix listków sałaty, zamiast dressingu, delikatnie je otula. Mleczarnia Turek jest znana w Polsce; pamiętacie może jej świetny camembert o nazwie „Sekret Mnicha”? choć jakoś nie widzę go ostatnio w sklepach.

Mam natomiast duże zastrzeżenia do reklamy tego sera. Otóż zaproponowano w niej, aby ser camembert, który, jak wiadomo, jest produkowany w kształcie koła, pokroić na plastry, w poprzek, po całym kole. Czy realizatorzy nie znają takiej dość podstawowej zasady, że sery okrągłe kroi się w trójkąty, jak tort? Cóż, idąc tym tokiem rozumowania, tort też można by pokroić w poprzek!

Mogę sobie wyobrazić, co powiedzieliby Francuzi widząc, jak profanuje się ich sztandarowy ser (oryginalny camembert to ser produkowany w Normandii).

Może twórcy reklamy nie znają się na sztuce kulinarnej i jej niuansach, ale dziwi, że mleczarnia, która przecież od lat jest specjalistą w serowarstwie, zaakceptowała coś takiego? Zwłaszcza, że na swojej stronie internetowej napisali, że nowa kampania marketingowa ma na celu edukację konsumentów:

W nowej reklamie edukujemy konsumentów, że ser Turek Camembert to doskonałe rozwiązanie na śniadanie i świetnie urozmaici kanapkę dzięki swojej kremowości, aksamitnej skórce i niecodziennemu smakowi. Turek Camembert Zakręci Kanapką!”

Cóż, nie dam się tak edukować i tyle!

Surówka bufetowa

Pamiętacie może taką surówkę, która wyglądała jakby była z czerwonej kiszonej kapusty? W każdym barze była i w każdej garmażerii z gotowymi daniami na wynos.

Niedawno wpadł mi w oko przepis na nią i bardzo się zdziwiłam!

Okazało się, że robi się ją ze zwykłej białej kiszonej kapusty, tyle tylko, ze dodaje się do niej startego buraka (gotowanego lub surowego) i to właśnie on nadaje surówce ten piękny amarantowy kolor, a włosy kapusty są takie jakby przeźroczyste.

To zapraszam:

  • 250 g kapusty kiszonej z marchewką
  • 1 średni burak ćwikłowy
  • 1 mała cebula biała
  • do smaku – pieprz czarny świeżo mielony, szczypta soli, łyżka cukru, olej

Kapustę odcisnąć z nadmiaru soku, posiekać. Dodać cebulę pokrojoną w kosteczkę oraz startego na grubej tarce buraka. Dodać przyprawy, wymieszać. Odstawić na godzinę – dwie do lodówki.

I smacznego!

Surówka z białej kapusty

Moja ulubiona, jest świetna! I ekspresowa w przygotowaniu

Mówią o niej, że taka, jak u chińczyka.

  • Ćwiartka małej białej kapusty
  • Mała marchewka
  • Pół cebuli
  • Sól, pieprz, szczypta ziaren kminku
  • Na dressing: 2 łyżki oleju, 2 łyżki octu, łyżka cukru

Kapustę cienko poszatkować w szatkownicy, lekko posolić, ugnieść rękami. Odstawić na pół godziny.

Marchewkę zetrzeć na grubych oczkach tarki, cebulę pokroić cieniutko na półplasterki.

Połączyć warzywa, wymieszać z przyprawami.

Przygotować dressing: Olej, ocet i cukier umieścić w malutkim rondelku, zagotować.

Wlać do miski z warzywami. Wymieszać.

Odstawić do lodówki na pół godziny.

Świąteczny czas do archiwum

Za dwa dni Popielec, więc tylko jeszcze parę migawek, żeby zachować w pamięci czas choinek i świętowania.

Od dawna marzyłam o świątecznym ledowym miasteczku i w tym roku wreszcie je ustawiłam na komodzie w przedpokoju. Przestawiałam chyba z dziesięć razy domki, sanki, drzewka i zwierzątka! Myślę, że to początek kolekcji.

Moja ludowa choinka w tym roku i drewniana szopka

W kuchennym oknie zazdrostka z gwiazdkami i szkocka krata

A ozdobą świątecznego stołu – jak zwykle – kot

Porozmawiajmy o sianku

Sianko na wigilijnym stole.

Wigilia w Polsce – to i sianko na stole. Oczywista oczywistość, że musi być.

Zaczynamy u nas o nim myśleć gdzieś tak pod koniec lata, gdy trawy i zioła na łące są najpiękniejsze i najbardziej pachnące. Ścina się je i starannie suszy na płótnie, przechowuje w suchym miejscu. Kiedy przyniesie się do domu, jego zapach oszałamia!

Zawsze kładło się u nas na nim opłatki (piękna jest ta przywoływana w ten sposób symbolika narodzin Bożej Dzieciny w żłóbku, na sianie).

Mama kładła też siano pod obrus, ale ja zawsze sobie myślałam, że wcale go nie widać pod tym obrusem, a szkoda. I kiedy ja zaczęłam przygotowywać Wigilie, rozkładam siano na obrusie, wkładając kilka pojedynczych źdźbeł pod obrus, żeby tradycji stało się zadość.

W czasie ostatniej Wigilii mówiliśmy o tym, że dawniej (dawno, dawno temu) tego siana w ten dzień to w domu było mnóstwo; zaścielało się nim nawet podłogę przy wigilijnym stole!

– A jakby tak przynieść do domu snopek zboża? – padła propozycja (i takie tradycje były kiedyś!)

Więc, kto wie – jak będzie u mnie za rok?

A z siankiem pod obrusem była jeszcze taka tradycja, że wróżyło się, wyciągając źdźbła, jakie będzie życie (długie, krótkie…) Trochę niepokojące, co nie?

Ale tak było; pisał o tym np. Juliusz Słowacki w liście do matki:

Wigilia we Florencji

JULIUSZ SŁOWACKI / 1809-1849 List do matki

Florencja, 1838, 2 stycznia Wigiliją jadłem z ziomkami — w domu Hermana — na sianie. Sama gospodyni domu dała nam wszystkie dawne potrawy, w których wspomnienia były pieprzem i rodzynkami. Nie wiem dlaczego, ale ciągle myślałem o wilii u prefekta Jarkow[skiego], którą kiedyś jadłem będąc dzieckiem. Potem przyszła mi na myśl wielka Babuni piekarnia — czeladź śpiewająca kolędy — po­tem wertep krzemieniecki, któremu może winien jes­tem mój szekspirowski zapał… Nareście dawnym zwy­czajem wyciągnąłem źdźbło siana spod obrusa i wycią­gnąłem je bez kwiatka. Pani domu widząc moje za­smucenie ofiarowała się, że mi drugie wyciągnie; jakoż dobyła mi źdźbło krótkie bardzo, nie z kwiatkiem, ale z kłosem na końcu… Tłumacz więc sobie, droga moja, że dni moje będą krótkie, ale kłos zostanie po nich… ja tak tłumaczę sam i cieszę się.

Mały Król i gwiazda

(Bruno Ferrero)

Żył kiedyś Mały Król.

Minęło już prawie dwa tysiące lat od wyjątkowej nocy, w czasie której Trzej Królowie podążali za gwiazdą aż do groty w Betlejem, aby uwielbiać Dzieciątko. Zrozumiałe, że w ciągu ostatnich lat wyszli oni trochę z mody. Na Zie­mi jednak – w związku z faktem, o którym niewielu wie, a którego nikt nie potrafi wytłumaczyć – zawsze żyło kilku królów-mędrców. Każdego roku jeden z nich pełnił dyżur i to jemu ukazywała się gwiazda, za którą podążał, aby dać świadectwo o tajemnicy Bożego Narodzenia, tak jak to czynili przed dwoma tysiącami lat jego trzej poprzednicy. Było to zadanie bardzo odpowiedzialne, dlatego Mały Król ze zrozumiałą niecierpliwością oczekiwał zbliżającego się Bożego Narodzenia. W roku 1990 dyżur przypadł na niego. To właśnie jemu ukaże się gwiazda i pomoże dać świa­dectwo o cudownym odnawianiu się Bożego Narodzenia.

W sercu Małego Króla było jednak trochę lęku. Od lat gwiazda ukazywała się pośród setek satelitów, pojaz­dów kosmicznych i samolotów rozsianych po niebie.

W roku 1987 gwiazda została zaatakowana przez wojsko­wego radzieckiego satelitę, który wziął ją za nieprzyja­cielski obiekt latający. Również w kolejnych latach królowie-mędrcy napotykali wielkie trudności. W 1988 roku król, który podążał za gwiazdą, zgubił się w ogromnym korku ulicznym w pobliżu Nowego Jorku. Udało mu się wydostać stamtąd dopiero 31 grudnia. W następnym roku inny król został uwięziony jako zakładnik przez partyzan­tów libańskich i pomimo łez oraz błagań nie udało mu się uwolnić na czas, by pójść za gwiazdą. Zrozumiałe więc, że Mały Król oczekiwał na swoją kolej z dużym lękiem.

Na śledzenie tego, co dzieje się na niebie, Mały Król po­święcił zimne noce końca listopada. Bolały go już oczy. Co jakiś czas nagłe pojawienie się na ciemnym niebie mocnego światła wywoływało przyśpieszone bicie serca. Najczęściej były to tylko samoloty, które lądowały na po­bliskim lotnisku, lub jakiś wojskowy jet. Naturalnie, Mały Król przygotował swój dar, bo magowie przynoszą spe­cjalny dar. Był to wspaniały rubin – czerwony jak krew i ogień.

Wpatrzonego w niebo Małego Króla często zastawał świt. Miał on zaledwie chwilę, by umyć się i pójść do biu­ra. Nie miał bogactw i dlatego na swoje utrzymanie mu­siał zapracować, a jego zwierzchnik był bardzo surowy i nie pozwalał na drzemki w pracy.

Wreszcie pewnej zimnej grudniowej nocy gwiazda nadeszła. Świeciła bardzo jasno. Małemu uszczęśliwio­nemu Królowi wydawało się, że jeśli wyciągnie rękę, to może ją dotknąć. Zaproszenie wysłane przez gwiazdę byto stanowcze. Mały Król pobiegł po dar i starannie go zapakował. Wyciągnął z garażu swój malutki samochodzik i pojechał w ślad za gwiazdą, która sunęła po niebie jak królewna ze świetlnym trenem. Wszystkie inne gwiazdy klaskały z zapałem. Przynajmniej tak wy­dawało się Małemu Królowi. „Czy tylko ja jeden widzę gwiazdę?” – pytał siebie. Potem pomyślał, że prawdopo­dobnie wszyscy mogliby ją zobaczyć, ale dzisiaj ludzie bardzo się spieszą i mają mało czasu i chęci, by patrzeć na gwiazdy.

Gwiazda przecinała niebo z dużą prędkością. Tam w górze ruch był bardziej swobodny. Mały Król natomiast, jadąc swym malutkim autkiem, napotykał na wiele trud­ności. Ulice były kręte, musiał uważać na światła, na znaki pierwszeństwa, na ruch jednokierunkowy, na inne samo­chody i na pieszych przechodzących przez ulice.

  • Chciałbym zobaczyć trzech poprzedników na moim miejscu – mruczał pod nosem. – Dla nich podążanie za gwiazdą na wielbłądach przez pustynię było drobnostką.

Przy kolejnym skrzyżowaniu Mały Król stracił gwiazdę z oczu. Starając się odszukać swoją przewodniczkę, wy­chylił się z okienka samochodu najbardziej, jak tylko mógł.

  • Na co czekasz, kretynie? Światło nie stanie się bar­dziej zielone! – usłyszał za swoimi plecami.
  • Jedziesz czy nie jedziesz? – warknął inny głos, a hałas klaksonów się wzmacniał.
  • Przykro mi – powiedział Mały Król – ale muszę podą­żać za gwiazdą.
  • Pijaku! Do licha z tobą i twoją gwiazdą! – krzyczeli inni.

Mały Król jeszcze raz przeprosił i nacisnął na pedał gazu. Autko, podskakując, ruszyło dalej.

Po kilku kilometrach Mały Król odnalazł wreszcie gwiazdę i pojechał za nią. Mijał wioski, miasta, rzeki, pustynie. Mały Król nie rozróżniał dnia od nocy, nie myślał o odpoczynku, o głodzie. Zbyt wiele radości przynosiło wypełnianie zadania, którego się podjął.

Pewnego brzydkiego dnia auto raz jeszcze podskoczy­ło, a potem na próżno jego kierowca próbował je urucho­mić. Z rozpaczliwym zgrzytaniem wydało ostatni dech. Mały Król zostawił je więc na krawędzi ulicy i zaczął po­dróżować pieszo. Przez chwilę szedł za gwiazdą, ale ona poruszała się zbyt szybko. Po pewnym czasie zobaczył, jak znikła za horyzontem. Tym razem jednak nie załamał się i znów zaczął jej szukać. Znalazł się w dziwnym kraju, w którym wszyscy się bali. Wielu ludzi nosiło na twarzach maski przeciwgazowe. Po ulicach krążyły czołgi, a szybkie jak błyskawice samoloty przecinały niebo.

  • Czy widzieliście gwiazdę jaśniejszą od innych? – pytał Mały Król nielicznych przechodniów.
  • Nam już nie wolno patrzeć na gwiazdy – odpowia­dali mu.

W nocy w tym kraju potężne reflektory rozświetlały niebo, ludzie chowali się w domach lub schronach przeciwlotni­czych. Nikt nie zatrzymywał się, aby patrzeć na gwiazdy.

Mały Król nadal szedł przez wsie i miasta. Wszystkich napotykanych pytał:

  • Czy widzieliście wielką, świecącą gwiazdę?

Prawie wszyscy przecząco kiwali głowami lub naśmie­wali się z niego. Ktoś zaaferowany dał mu jednego dolara.

Pewnego razu Maty Król usłyszał, jak dwaj mężczyźni rozmawiali głośno o jakiejś gwieździe. Podszedł do nich pełen nadziei. Co za rozczarowanie – gwiazda, o której mówili ci dwaj panowie, była aktorką filmową.

Mały Król nadal pytał ludzi:

  • Widzieliście może wielką gwiazdę?
  • Dam ci kopniaka, wtedy zobaczysz wszystkie gwiaz­dy, jakie tylko chcesz! – odpowiadali mądrale.
  • Tu jedynie ceny sięgają gwiazd – mówili zagniewani.
  • Czy nie widzisz, że pełno tu gwiazd?! – wybuchnął ktoś inny.

Mały Król obejrzał się i spostrzegł, że dokoła pełno było gwiazd z tworzyw sztucznych i szkła, które wisia­ły w oknach wystawowych. Były też gwiazdy świecą­ce, zawieszone całymi girlandami na ulicach, nawet na wędlinach i wodzie sodowej znajdowały się gwiazdy. Piękne, różnokolorowe gwiazdy świeciły na choinkach. Mały Król zapomniał, że ludzie do bożonarodzeniowych dekoracji używają sztucznych gwiazd, gdyż nie potrafią już odnaleźć prawdziwych.

W pewnym sklepie zobaczył dzieci, które kupowały figurki do żłóbka.

  • Czy nie widzieliście wielkiej gwiazdy?
  • O tak – powiedział malec – jest tam, na górnej półce i kosztuje pięć dolarów.
  • Ale ja mówiłem o prawdziwej Gwieździe Bożego Narodzenia.
  • Ale taka nie nadaje się do szopki – rzekła jakaś dziewczynka.
  • Dlaczego robicie szopki? – spytał Mały Król.
  • Aby wziąć udział w konkursie parafialnym – chórem odpowiedziały dzieci.

Mały Król wyszedł z miasta i podążył przez pola, gdzie niebo nie było pokryte światłami reflektorów i gdzie do­brze było widać gwiazdy. Szedł i szedł.

Pewnego śnieżnego wieczoru zauważył światło na brzegu gęstego lasu. Mały Król tam właśnie skierował swe kroki. Był strasznie zmęczony i każdy krok kosztował go wiele wysiłku. Światło wychodziło z domku zbudowa­nego z kamieni i drewna. Mały Król zapukał. Mężczyzna, który otworzył mu drzwi, wyglądał sympatycznie, więc podróżny poprosił go o gościnę.

  • Wejdź! – usłyszał uprzejme zaproszenie.

Mały Król podziękował. Bardzo potrzebował odpoczyn­ku i pożywienia. Mężczyzna w milczeniu przyniósł mu suche ubranie, dobry i świeżo upieczony chleb oraz fili­żankę gorącego rosołu.

  • Widzi pan – powiedział Mały Król – muszę koniecz­nie znaleźć moją gwiazdę. Jestem świadkiem Bożego Narodzenia, a pozostało mi zaledwie parę dni.

Człowiek uśmiechnął się smutno.

  • Również i ja kiedyś szukałem gwiazdy – westchnął ciężko. – Teraz już nie. Niczemu to nie służy. Zapomnij o niej. Nie warto. Niebo nie interesuje się nami.

Mały Król zerwał się gwałtownie z miejsca.

  • Nie! Ja znajdę gwiazdę! – powiedział stanowczo.

Podziękował za poczęstunek i odszedł.

Gdy tylko zna­lazł się na dworze, ogarnęła go wielka światłość. Była to gwiazda, która właśnie na niego czekała. Świeciła na niebie przedtem zakrytym chmurami. Mały Król odzy­skał siły, a szczęście przenikło go od stóp do głów. Teraz wiedział, że swą misję doprowadzi do końca. Gwiazda powróciła, by go zabrać ze sobą i już go nie opuści.

Gwiazda zaprowadziła Małego Króla na peryferie pew­nego miasta. „Zatrzyma się pewnie nad katedrą” – zasta­nawiał się. Tymczasem gwiazda zatrzymała się nad jed­nym z domów na przedmieściu. Był to blok podobny do innych, z rzędami balkonów i antenami telewizyjnymi na dachu. „Boże Narodzenie jest tutaj. Przecież również za pierwszym razem miejsce nie było nadzwyczajne” – po­myślał sobie Mały Król.

Przycisnął do piersi paczuszkę z cennym rubinem i wszedł główną bramą. Zatrzymał się w miejscu, gdzie zaczynały się schody, i zaczekał na znak od gwiazdy.

  • Nienawidzę cię! Nigdy więcej nie odezwę się do cie­bie! – usłyszał nagle.

Jakaś dziewczynka trzasnęła drzwiami na pierwszym piętrze i w tym momencie przycupnęła na stopniu scho­dów. Była zagniewana i bardzo chciało się jej płakać. Po chwili drzwi cichutko się otworzyły. Wyszedł przez nie chłopczyk z dużą bułką w dłoni i niepewnie usiadł obok dziewczynki. Zapanowała głęboka cisza. Mały Król wstrzymał oddech.

  • Helenko – powiedział chłopiec – musisz mi wyba­czyć.

Dziewczynka zaprzeczyła głową.

  • Nie, nie mogę!
  • Słyszałaś, co powiedział katecheta. Nie wolno bu­dować murów, które dzielą. Jutro jest Boże Narodzenie i cała miłość Jezusa spłynie do serc tych ludzi, którzy nie stawiają murów. Jeżeli zbudujesz mur, Jezus będzie nieszczęśliwy, ty także. Pójdziemy razem na pasterkę?

Dziewczynka podniosła głowę i uśmiechnęła się:

  • Dobrze, już nie ma muru.
  • Czy chcesz połowę bułki? – zaproponował chłopiec.
  • Tak.

W tym momencie gwiazda dała znak. Mały Król zbliżył się do dzieci.

  • Dziękuję wam. Sprawiłyście, że również i w tym roku jest Boże Narodzenie – powiedział, uśmiechając się.

Dzieci patrzyły na niego zaciekawione. Mały Król dał im paczuszkę z cennym darem. Dziewczynka otworzyła ją.

  • Ale wspaniały! – powiedziała zachwycona, gdy zoba­czyła rubin w aureoli światła.
  • Należy do was – zapewnił Mały Król. – Możecie z nim zrobić, co wam się podoba.

Przez okno, jak co roku od dwóch tysięcy lat, gwiazda zamrugała filuternie.

Noworoczny prezent około kulinarny

Może warto zacząć Nowy Rok od wizyty w muzeum? Zapraszam na wystawę porcelany miśnieńskiej książąt Sanguszków w tarnowskim muzeum; jest to wystawa czasowa, czynna będzie do 31 stycznia br.

Możemy obejrzeć dwa serwisy: ptaszkowy (ptaszęcy) oraz – bardziej popularny dawniej – w polne kwiaty (tzw. Deutsche Blumen).

Przyznam, że ptaszęcy skradł moje serce; zdobienia są delikatne, nie nachalne, a każdy element serwisu to inny ptaszek. Cudowne! Już widzę, jak domownicy mają swoje ulubione talerze czy filiżanki i życzą sobie, aby o tym pamiętać, nakrywając do stołu. Skojarzyło mi się jakoś, że ten ptaszęcy serwis był wykorzystywany okazjonalnie, wiosną, czy we Święta Wielkanocne, zwłaszcza, że sporo tu kur, kogutów – a to taki wielkanocny motyw.

Nie dziwię się, że Sanguszkowie odsprzedali ten serwis muzeum; jego rozmiary i ilość elementów nie przystaje zupełnie do współczesnych czasów i wielkości domowych jadalni (o ile ktoś je w ogóle ma!). Serwis składa się z 507 elementów (oczywiście pokazano nam tylko mały fragment zbioru). Popatrzcie na półmisek: na moim stole zająłby chyba ¾ powierzchni, a nie wyobrażam sobie, by można go było obnosić, podając gościom potrawy, tak jest duży. Chyba całe prosię by się na nim zmieściło!

Ciekawostką są tu solniczki i pieprzniczki, na których umieszczone są figurki pasterek i pasterzy, tak popularne swego czasu. Obecnie znów są bardzo poszukiwane. Przyznać jednak trzeba, że mało wygodne było czerpanie przypraw z takich otwartych niby-talerzyków.

Zachwycające są kształty naczyń, ot, choćby taka kwadratowo-owalna salaterka, nie za głęboka, nie za płytka, w sam raz, by potrawa w niej pięknie się prezentowała.

Wydaje mi się, że dużym zaniedbaniem jest brak prezentacji sygnatur porcelany! Wierzę, że pokazano nam tu autentyczną Miśnię, ale wolałabym jednak zobaczyć te dwa skrzyżowane miecze na odwrocie naczyń. Czemu nam tego nie pokazano?

Moim zdaniem prezentacja muzealnych zbiorów w naszym muzeum pozostawia sporo do życzenia; w jednej sali jest po prostu kilka oszklonych gablot wbudowanych w ścianę i każda wystawa wygląda tak samo; ustawia się w nich eksponaty, nie dbając nawet o kolor tła. Taka porcelana – aż się prosiła o stół i efektowne nakrycie! Ale cóż, mamy, co mamy, cieszę się, że w ogóle mogłam ten serwis obejrzeć.

Wieniec z łososia

Propozycja na wigilijny stół, ale nie tylko. Sprawdzi się na każdym przyjęciu.

U mnie była eksperymentem wigilijnym, ale udanym. Prościutka, szybka do zrobienia, efektowna.

  • 2 opakowania łososia wędzonego na zimno (jedno opakowanie 100 g)
  • Listki sałat (mix: lodowa, rukola, fioletowa, roszponka, paski marchewki itp.)
  • 2-3 jajka na twardo
  • Kilka plastrów ogórka konserwowanego
  • Owoce granatu
  • Oliwa
  • Sól, pieprz

Listki sałaty skropić lekko oliwą, ułożyć na obrzeżach dużego okrągłego półmiska.

Jajka pokroić na ćwiartki, ogórki zwinąć w rulon

Plastry łososia zwinąć w różyczki, rozłożyć na sałacie, między nimi ułożyć jajka i ogórki. Posolić, popieprzyć, posypać owocami granatu.