(Bruno Ferrero)
Żył kiedyś Mały Król.
Minęło już prawie dwa tysiące lat od wyjątkowej nocy, w czasie której Trzej Królowie podążali za gwiazdą aż do groty w Betlejem, aby uwielbiać Dzieciątko. Zrozumiałe, że w ciągu ostatnich lat wyszli oni trochę z mody. Na Ziemi jednak – w związku z faktem, o którym niewielu wie, a którego nikt nie potrafi wytłumaczyć – zawsze żyło kilku królów-mędrców. Każdego roku jeden z nich pełnił dyżur i to jemu ukazywała się gwiazda, za którą podążał, aby dać świadectwo o tajemnicy Bożego Narodzenia, tak jak to czynili przed dwoma tysiącami lat jego trzej poprzednicy. Było to zadanie bardzo odpowiedzialne, dlatego Mały Król ze zrozumiałą niecierpliwością oczekiwał zbliżającego się Bożego Narodzenia. W roku 1990 dyżur przypadł na niego. To właśnie jemu ukaże się gwiazda i pomoże dać świadectwo o cudownym odnawianiu się Bożego Narodzenia.
W sercu Małego Króla było jednak trochę lęku. Od lat gwiazda ukazywała się pośród setek satelitów, pojazdów kosmicznych i samolotów rozsianych po niebie.
W roku 1987 gwiazda została zaatakowana przez wojskowego radzieckiego satelitę, który wziął ją za nieprzyjacielski obiekt latający. Również w kolejnych latach królowie-mędrcy napotykali wielkie trudności. W 1988 roku król, który podążał za gwiazdą, zgubił się w ogromnym korku ulicznym w pobliżu Nowego Jorku. Udało mu się wydostać stamtąd dopiero 31 grudnia. W następnym roku inny król został uwięziony jako zakładnik przez partyzantów libańskich i pomimo łez oraz błagań nie udało mu się uwolnić na czas, by pójść za gwiazdą. Zrozumiałe więc, że Mały Król oczekiwał na swoją kolej z dużym lękiem.
Na śledzenie tego, co dzieje się na niebie, Mały Król poświęcił zimne noce końca listopada. Bolały go już oczy. Co jakiś czas nagłe pojawienie się na ciemnym niebie mocnego światła wywoływało przyśpieszone bicie serca. Najczęściej były to tylko samoloty, które lądowały na pobliskim lotnisku, lub jakiś wojskowy jet. Naturalnie, Mały Król przygotował swój dar, bo magowie przynoszą specjalny dar. Był to wspaniały rubin – czerwony jak krew i ogień.
Wpatrzonego w niebo Małego Króla często zastawał świt. Miał on zaledwie chwilę, by umyć się i pójść do biura. Nie miał bogactw i dlatego na swoje utrzymanie musiał zapracować, a jego zwierzchnik był bardzo surowy i nie pozwalał na drzemki w pracy.
Wreszcie pewnej zimnej grudniowej nocy gwiazda nadeszła. Świeciła bardzo jasno. Małemu uszczęśliwionemu Królowi wydawało się, że jeśli wyciągnie rękę, to może ją dotknąć. Zaproszenie wysłane przez gwiazdę byto stanowcze. Mały Król pobiegł po dar i starannie go zapakował. Wyciągnął z garażu swój malutki samochodzik i pojechał w ślad za gwiazdą, która sunęła po niebie jak królewna ze świetlnym trenem. Wszystkie inne gwiazdy klaskały z zapałem. Przynajmniej tak wydawało się Małemu Królowi. „Czy tylko ja jeden widzę gwiazdę?” – pytał siebie. Potem pomyślał, że prawdopodobnie wszyscy mogliby ją zobaczyć, ale dzisiaj ludzie bardzo się spieszą i mają mało czasu i chęci, by patrzeć na gwiazdy.
Gwiazda przecinała niebo z dużą prędkością. Tam w górze ruch był bardziej swobodny. Mały Król natomiast, jadąc swym malutkim autkiem, napotykał na wiele trudności. Ulice były kręte, musiał uważać na światła, na znaki pierwszeństwa, na ruch jednokierunkowy, na inne samochody i na pieszych przechodzących przez ulice.
- Chciałbym zobaczyć trzech poprzedników na moim miejscu – mruczał pod nosem. – Dla nich podążanie za gwiazdą na wielbłądach przez pustynię było drobnostką.
Przy kolejnym skrzyżowaniu Mały Król stracił gwiazdę z oczu. Starając się odszukać swoją przewodniczkę, wychylił się z okienka samochodu najbardziej, jak tylko mógł.
- Na co czekasz, kretynie? Światło nie stanie się bardziej zielone! – usłyszał za swoimi plecami.
- Jedziesz czy nie jedziesz? – warknął inny głos, a hałas klaksonów się wzmacniał.
- Przykro mi – powiedział Mały Król – ale muszę podążać za gwiazdą.
- Pijaku! Do licha z tobą i twoją gwiazdą! – krzyczeli inni.
Mały Król jeszcze raz przeprosił i nacisnął na pedał gazu. Autko, podskakując, ruszyło dalej.
Po kilku kilometrach Mały Król odnalazł wreszcie gwiazdę i pojechał za nią. Mijał wioski, miasta, rzeki, pustynie. Mały Król nie rozróżniał dnia od nocy, nie myślał o odpoczynku, o głodzie. Zbyt wiele radości przynosiło wypełnianie zadania, którego się podjął.
Pewnego brzydkiego dnia auto raz jeszcze podskoczyło, a potem na próżno jego kierowca próbował je uruchomić. Z rozpaczliwym zgrzytaniem wydało ostatni dech. Mały Król zostawił je więc na krawędzi ulicy i zaczął podróżować pieszo. Przez chwilę szedł za gwiazdą, ale ona poruszała się zbyt szybko. Po pewnym czasie zobaczył, jak znikła za horyzontem. Tym razem jednak nie załamał się i znów zaczął jej szukać. Znalazł się w dziwnym kraju, w którym wszyscy się bali. Wielu ludzi nosiło na twarzach maski przeciwgazowe. Po ulicach krążyły czołgi, a szybkie jak błyskawice samoloty przecinały niebo.
- Czy widzieliście gwiazdę jaśniejszą od innych? – pytał Mały Król nielicznych przechodniów.
- Nam już nie wolno patrzeć na gwiazdy – odpowiadali mu.
W nocy w tym kraju potężne reflektory rozświetlały niebo, ludzie chowali się w domach lub schronach przeciwlotniczych. Nikt nie zatrzymywał się, aby patrzeć na gwiazdy.
Mały Król nadal szedł przez wsie i miasta. Wszystkich napotykanych pytał:
- Czy widzieliście wielką, świecącą gwiazdę?
Prawie wszyscy przecząco kiwali głowami lub naśmiewali się z niego. Ktoś zaaferowany dał mu jednego dolara.
Pewnego razu Maty Król usłyszał, jak dwaj mężczyźni rozmawiali głośno o jakiejś gwieździe. Podszedł do nich pełen nadziei. Co za rozczarowanie – gwiazda, o której mówili ci dwaj panowie, była aktorką filmową.
Mały Król nadal pytał ludzi:
- Widzieliście może wielką gwiazdę?
- Dam ci kopniaka, wtedy zobaczysz wszystkie gwiazdy, jakie tylko chcesz! – odpowiadali mądrale.
- Tu jedynie ceny sięgają gwiazd – mówili zagniewani.
- Czy nie widzisz, że pełno tu gwiazd?! – wybuchnął ktoś inny.
Mały Król obejrzał się i spostrzegł, że dokoła pełno było gwiazd z tworzyw sztucznych i szkła, które wisiały w oknach wystawowych. Były też gwiazdy świecące, zawieszone całymi girlandami na ulicach, nawet na wędlinach i wodzie sodowej znajdowały się gwiazdy. Piękne, różnokolorowe gwiazdy świeciły na choinkach. Mały Król zapomniał, że ludzie do bożonarodzeniowych dekoracji używają sztucznych gwiazd, gdyż nie potrafią już odnaleźć prawdziwych.
W pewnym sklepie zobaczył dzieci, które kupowały figurki do żłóbka.
- Czy nie widzieliście wielkiej gwiazdy?
- O tak – powiedział malec – jest tam, na górnej półce i kosztuje pięć dolarów.
- Ale ja mówiłem o prawdziwej Gwieździe Bożego Narodzenia.
- Ale taka nie nadaje się do szopki – rzekła jakaś dziewczynka.
- Dlaczego robicie szopki? – spytał Mały Król.
- Aby wziąć udział w konkursie parafialnym – chórem odpowiedziały dzieci.
Mały Król wyszedł z miasta i podążył przez pola, gdzie niebo nie było pokryte światłami reflektorów i gdzie dobrze było widać gwiazdy. Szedł i szedł.
Pewnego śnieżnego wieczoru zauważył światło na brzegu gęstego lasu. Mały Król tam właśnie skierował swe kroki. Był strasznie zmęczony i każdy krok kosztował go wiele wysiłku. Światło wychodziło z domku zbudowanego z kamieni i drewna. Mały Król zapukał. Mężczyzna, który otworzył mu drzwi, wyglądał sympatycznie, więc podróżny poprosił go o gościnę.
- Wejdź! – usłyszał uprzejme zaproszenie.
Mały Król podziękował. Bardzo potrzebował odpoczynku i pożywienia. Mężczyzna w milczeniu przyniósł mu suche ubranie, dobry i świeżo upieczony chleb oraz filiżankę gorącego rosołu.
- Widzi pan – powiedział Mały Król – muszę koniecznie znaleźć moją gwiazdę. Jestem świadkiem Bożego Narodzenia, a pozostało mi zaledwie parę dni.
Człowiek uśmiechnął się smutno.
- Również i ja kiedyś szukałem gwiazdy – westchnął ciężko. – Teraz już nie. Niczemu to nie służy. Zapomnij o niej. Nie warto. Niebo nie interesuje się nami.
Mały Król zerwał się gwałtownie z miejsca.
- Nie! Ja znajdę gwiazdę! – powiedział stanowczo.
Podziękował za poczęstunek i odszedł.
Gdy tylko znalazł się na dworze, ogarnęła go wielka światłość. Była to gwiazda, która właśnie na niego czekała. Świeciła na niebie przedtem zakrytym chmurami. Mały Król odzyskał siły, a szczęście przenikło go od stóp do głów. Teraz wiedział, że swą misję doprowadzi do końca. Gwiazda powróciła, by go zabrać ze sobą i już go nie opuści.
Gwiazda zaprowadziła Małego Króla na peryferie pewnego miasta. „Zatrzyma się pewnie nad katedrą” – zastanawiał się. Tymczasem gwiazda zatrzymała się nad jednym z domów na przedmieściu. Był to blok podobny do innych, z rzędami balkonów i antenami telewizyjnymi na dachu. „Boże Narodzenie jest tutaj. Przecież również za pierwszym razem miejsce nie było nadzwyczajne” – pomyślał sobie Mały Król.
Przycisnął do piersi paczuszkę z cennym rubinem i wszedł główną bramą. Zatrzymał się w miejscu, gdzie zaczynały się schody, i zaczekał na znak od gwiazdy.
- Nienawidzę cię! Nigdy więcej nie odezwę się do ciebie! – usłyszał nagle.
Jakaś dziewczynka trzasnęła drzwiami na pierwszym piętrze i w tym momencie przycupnęła na stopniu schodów. Była zagniewana i bardzo chciało się jej płakać. Po chwili drzwi cichutko się otworzyły. Wyszedł przez nie chłopczyk z dużą bułką w dłoni i niepewnie usiadł obok dziewczynki. Zapanowała głęboka cisza. Mały Król wstrzymał oddech.
- Helenko – powiedział chłopiec – musisz mi wybaczyć.
Dziewczynka zaprzeczyła głową.
- Nie, nie mogę!
- Słyszałaś, co powiedział katecheta. Nie wolno budować murów, które dzielą. Jutro jest Boże Narodzenie i cała miłość Jezusa spłynie do serc tych ludzi, którzy nie stawiają murów. Jeżeli zbudujesz mur, Jezus będzie nieszczęśliwy, ty także. Pójdziemy razem na pasterkę?
Dziewczynka podniosła głowę i uśmiechnęła się:
- Dobrze, już nie ma muru.
- Czy chcesz połowę bułki? – zaproponował chłopiec.
- Tak.
W tym momencie gwiazda dała znak. Mały Król zbliżył się do dzieci.
- Dziękuję wam. Sprawiłyście, że również i w tym roku jest Boże Narodzenie – powiedział, uśmiechając się.
Dzieci patrzyły na niego zaciekawione. Mały Król dał im paczuszkę z cennym darem. Dziewczynka otworzyła ją.
- Ale wspaniały! – powiedziała zachwycona, gdy zobaczyła rubin w aureoli światła.
- Należy do was – zapewnił Mały Król. – Możecie z nim zrobić, co wam się podoba.
Przez okno, jak co roku od dwóch tysięcy lat, gwiazda zamrugała filuternie.