Ten rok – to dla mnie rok filiżanek. Zdecydowanie.
Dziś będzie trochę o filiżankach w Żarnowcu, w dworku darowanym Marii Konopnickiej przez naród. Kiedy się zobaczy dworek, można się zachwycić. Wprawdzie jest niewielki, drewniany, trochę ciemny wewnątrz, ale ma urok i wdzięk, emanuje spokojem. Dobrze by się w nim czytało, marzyło… Dobrze byłoby w nim pomieszkać.
Jak tam było?
Może tak, jak przedstawiła to Dorota Ponińska w książce „ Maria. Dziesięć dni z życia Konopnickiej”:
Maria odkłada szwajcarską szczotkę na blat toaletki. Jej włosy są tak dobrze wyszczotkowane, że lśnią. Sięga po grzebienie i upina wysoko kok. Dziś czuje się trochę lepiej. Postanawia ubrać się i wyjść choć na werandę.
Po porannej toalecie Maria w codziennej, brązowej sukni idzie do kuchni. Od wielu lat nie trzyma żadnej służącej, domem i przygotowaniem posiłków zajmuje się sama. Razem z posiadłością w Żarnowcu otrzymała parę starych dozorców, którzy mieszkają w pomieszczeniach gospodarczych, na skraju parku, ale wykorzystuje ich tylko do grubszych prac ogrodowych, porządkowych i do noszenia drewna. Kuchnię woli mieć dla siebie.
Nastawia kawę w miedzianej maszynce z palnikiem spirytusowym, od razu dla nich obu.
W drzwiach białej, schludnej kuchni staje uśmiechnięta Dulębianka.
- Wiesz — mówi Maria — wczoraj wspominałam przez cały dzień biedną Elizę…
- Ja też.
- …i to otworzyło we mnie jakąś rzekę wspomnień. Dziś zalewają mnie od rana.
- O czym myślałaś?
Kawa się zaparzyła. Maria sięga po dwie białe filiżanki, odkręca miedziany kranik, napełnia je aromatycznym, parującym naparem, dodaje śmietankę.
- O tym, jak się poznałyśmy… — odpowiada i podaje przyjaciółce jedną z filiżanek. — Chodźmy na werandę.
Wychodzą z kuchni korytarzykiem na lewo, wprost na obszerną, drewnianą werandę. Jest zadaszona, ale przewiewna. Zawieszona nad morzem zieleni, bo od tej strony na tyłach domu jest skarpa, porośnięta dziką częścią parku. Siadają na swoich ulubionych miejscach — Maria na lekkiej kanapie okrytej wzorzystym pledem, a Dulębianka w plecionym koszu plażowym — jednym z darów jubileuszowych. Piją kawę i patrzą w dal, na zielone liście drzew, które zasłaniają horyzont.
— Widzę, że dziś ci lepiej — odzywa się. — To świetnie. — I zakłada za ucho kosmyki krótkich włosów.
Kawa jest wyborna, lekki wiatr kołysze młodymi listkami drzew.
Taaak. Mogło być tak.
Tylko że filiżanki chyba nie takie były. Nie białe.
Kiedy wchodzimy do salonu, trudno się nie zachwycić dużym, masywnym, przeszklonym kredensem, pełnym porcelany. Serwis obiadowy, serwis do kawy i herbaty, pojedyncze filiżanki, kolorowe szklanki, porcelanowe figurki, kiedyś tak modne…
Wzruszające jest to, że podarowano Marii nie tylko dom, ale i pełne jego wyposażenie, wszystkie potrzebne sprzęty, obrusy, książki, akcesoria na biurko, garnki do kuchni i porcelanę stołową. Nawet zachwycający kobiecy strój ludowy.
Nie dopytałam się z jakiej wytwórni są serwisy porcelanowe; pani przewodniczka mówiła, że z czeskiej manufaktury, miałam o to dokładniej wypytać, ale w ferworze zwiedzania, umknęło mi to.
Wydaje mi się, że nie jest to jednorodny komplet. Serwis obiadowy (prawie jestem tego pewna) pochodzi z fabryki Ohme-Szczawienko: te charakterystyczne wycięcia w zęby, w talerzach!
Fabryka ta, położona w pobliżu stacji kolejowej Sorgau (Nieder-Salzbrunn, obecnie Szczawienko), na trasie Wałbrzych – Wrocław i w bliskim sąsiedztwie zamku Książ, została wybudowana przez Hermanna Gustava Ohme, biznesmana z Wałbrzycha i produkowała porcelanę stołową od 1882 do 1930 roku.
Być może również filiżanki w niebiesko-fioletowe kwiatuszki i ptaszki (takie jak na serwisie obiadowym) są z tej wytwórni; Ohme produkowało również taki walcowaty kształt filiżanek, choć nie był on dominujący w jego ofercie.
Ale nie można wykluczyć, że filiżanki pochodzą z manufaktury Pirkenhammer; to fabryka porcelany założona w 1803 roku przez Friedricha Holkego i JG List. Znajdowała się w Czechach, obecnie Brezova, Czechosłowacja. Firma produkowała naczynia stołowe, zazwyczaj zdobione widokami i kwiatami.
Ale ta filiżanka to chyba już inna bajka:
Wydaje mi się, że mamy tu do czynienia z manufakturą R.S. Prussia.
Secesyjny spodeczek w kształcie liścia, zielonkawo-seledynowa malatura, złocenia – to elementy porcelany z Tułowic – Tillowitz, produkowanej przez Arnolda Schlegelmilcha od 1889 do 1934 roku.
Wszystko stałoby się jasne, gdyby można było zobaczyć sygnatury na porcelanie, co w muzeum proste nie jest.
Mam jednak nadzieję, że uda mi się rozszyfrować tajemnicę żarnowieckiej porcelany, poprosiłam o pomoc kogoś, kto może mi w tym pomóc.
A na zakończenie opowieści porcelanowy wiersz Marii Konopnickiej „Kubek”
Z jednego kubka ty i ja
Piliśmy onej chwili,
Lecz że nam w wodę padła łza,
Więc kubek my rozbili.
I poszli w świat, i poszli w dal,
Osobną każde drogą,
Ani nam szczątków onych żal.
Co zrosnąć się nie mogą…
Dziś, kiedy w skwary znojnych susz
Samotne kroki niosę,
Gwiazdy mi jasne z złotych kruż
Podają srebrną rosę.
Lecz wiem, że w żadnej z gwiezdnych czasz
Nie znajdzie się ochłoda,
Jaką miał prosty kubek nasz,
Gdzie były łzy – i woda.