Kulinarne tropy w kryminałach Macieja Siembiedy

Moje nowe odkrycie literackie: kryminały Macieja Siembiedy.

Od ładnych paru lat już się ukazują, ale ja dopiero teraz je „odkryłam”. I mam wątpliwości, czy dobrze określam ich przynależność gatunkową; czy to rzeczywiście kryminały? Mówi się na nie thrillery historyczne, jako że zwykle u podstaw stoi jakieś autentyczne, zagadkowe wydarzenie historyczne, wokół którego można snuć przeróżne teorie i wersje wydarzeń. I Maciej Siembieda robi to cudownie.

Nie dość, że są tu wątki kryminalne, które uwielbiam, to jeszcze garstkę smaku w nich mamy. W cyklu książek z Jakubem Kanią (byłym prokuratorem, pracownikiem IPN-u, ha! kim on jeszcze nie był!) wcale często zdarzają się wycieczki do kuchni Jakuba, gdzie poznajemy tajniki przygotowania jakiejś potrawy, bo Jakub jest smakoszem, koneserem (z lekką nadwagą, co prawda). Te kulinarne wyprawy są opisane tak, że ma się od razu ochotę nałożyć fartuch i robić to, co Jakub poleca. Wydaje się, że mamy przepis na potrawę, może bez dokładnych proporcji, ale myślę, że wystarczający, by potrawę odtworzyć w swojej kuchni. W najbliższym czasie mam w planie przygotować jakubowe polędwiczki po francusku😊

Poszukałam w sieci trochę informacji o autorze, i okazało się, że swoje książki pisze w kuchni! Nie dziwi to zresztą, bo od dawna wiadomo, że kuchnie mają swój urok i często są sercem domu, choćby nie były zbyt duże.

P. Maciej udostępnił zdjęcie swojej kuchni, które wraz z wywiadem z nim podaję poniżej:

Miejsce pracy: Mam w domu kompletną scenografię literackiego thrillera: regały pełne ksiąg, przedwojenną maszynę do pisania, pożółkłe rękopisy, wiekowe wieczne pióra i stary stół pamiętający Napoleona. A jednak pracuję wyłącznie przy… kuchennym blacie. Tu czuję się najlepiej i już. Na północ od mojego „biurka”, spokrewnionego z obudową zlewozmywaka i zmywarki, jest wielkie okno, za którym rozciąga się świadomość, że kilkaset metrów dalej znajduje się Zatoka Gdańska. Mieszkam w takim fyrtlu Sopotu, który tutejsi eksperci handlu nieruchomościami polecają tak: „Fantastyczne miejsce do zamieszkania. Jak się uprzeć – morze widać”. Nie upieram się.

Na południe od mojego biurka, w zasięgu ręki, znajduje się coś jeszcze bardziej atrakcyjnego. Lodówka.

Tryb pracy: Na biurku są: komputer (średnio ważny), filiżanka z herbatą (ważna), notes (bardzo ważny), brudnopis (najważniejszy). Piszę zawsze na brudno. Piórem. Na odwrotnych stronach pism o podwyżce opłat za wywóz śmieci albo zusowskich pogróżek, że na emeryturze umrę z głodu. Pisanie na brudno ma magię. Można skreślać, poprawiać, troskliwie dobierać słowa i osiągać maksimum samozadowolenia, które nazajutrz mija. Poza tym na kartce papieru widzę i czuję tekst, na ekranie nie. Komputer jest tylko do przepisywania na czysto. Jak przepiszę – czytam na głos. Samemu sobie. Nie, nie z powodu samouwielbienia. Odwrotnie. Z pokory. Głośne czytanie każe postawić kropkę, gdy zdanie jest zbyt długie i brakuje tchu. Bezlitośnie wyłapuje zgrzyty, których nie wyłapuje oko. I pozwala uchwycić melodię tekstu. Bardzo ważne zjawisko. Kto wie, może nawet najważniejsze.

Piszę wyłącznie dla przyjemności. Dlatego czasami pół kartki, innym razem dziesięć stron albo przez wiele dni ani słowa. Uchodzę za uporządkowanego, ale pisania nie umiem ani planować, ani sobie narzucić. Przyjemność zdyscyplinowana przestaje być przyjemnością.

Górna półka smaku

To tytuł programu kulinarnego TVP2 (edycja w sobotnie poranki), w 2025 roku mamy już jego drugi sezon.

zdjęcie ze strony TVP

Formuła programu jest zabawna, lekka, nieskomplikowana, taka do śledzenia jednym okiem; niby kryminalna historia, ale wiemy, że to tylko pretekst, by pokazać trochę fajnej kuchni, zapomnianych nieco przepisów, pięknych, dolnośląskich zamków i bolesławieckiej ceramiki, tak obecnie modnej.

Autor poczytnych kryminałów – Marek Krajewski (piewca Wrocławia) tropi kuchmistrza, Orsona Hejnowicza (nowa gwiazda kulinarnej Polski), który wykradł starodawną księgę kucharską mistrza Hausmajstera. Orson nie jest jednak pospolitym złodziejaszkiem; szuka w księdze kulinarnego Graala Dolnego Śląska. Wędruje od zamku do zamku (a tych na Śląsku nie brakuje) i w każdym przygotowuje dwie potrawy. Wówczas księga objawia mu kolejne składniki świętej kultowej potrawy Dolnego Śląska.  

Jakiej? Tego dowiemy się (mamy nadzieję) na końcu wędrówek.

Oglądając, czujemy sympatię zarówno do ścigającego jak i ściganego😊

Orson dba o to, by Krajewski mógł skosztować wszystkich przygotowanych przez niego przysmaków. Podaje je na kamionkowej zastawie z Bolesławca; również w kuchni wszystkie naczynia do przygotowywania: miski, talerze, dzbanuszki są z tej ceramiki. Choć nie są to serwisy, Orson używa zbieraniny różnych bolesławieckich wzorów, a tych obecnie są już całe tony.

zdjęcie ze strony promocyjnej Dolnego Śląska

Sama załamałam się i do wiodącego wzoru zielonych kogutków, które kompletuję, dokupiłam wzory w kogutki granatowe, niebieskie kurki, a ostatnio nawet nowy wzór, który się pojawił: perliczki, przechadzające się w łodygach kopru i traw😊

Kuchnia w willi Książków

Tarnowianie wiedzą, o czym mówię.

Każdy pamięta ten budowany w latach siedemdziesiątych niezwykły dom z intrygującymi, purpurowymi mozaikami na liliowej elewacji i całe ściany szyb w bryle budynku.

Położony w środku miasta, u zbiegu ulic Chopina i Starowolskiego, dom radiologa doktora Książka fascynował i budził wiele emocji: u jednych zachwyt, inni uważali to za dziwactwo. Większość z nas nie wiedziała, że powstaje tu wysokiej klasy arcydzieło budownictwa modernistycznego. Jedno wiedzieli wszyscy: to synonim luksusu.

Nie sądziłam, że kiedykolwiek uda mi się zobaczyć go wewnątrz.

Ale teraz, po śmierci doktora Stanisława Książka (92 lata!), dom jest na sprzedaż. Za – bagatela – 4,7 mln złotych. Po paru miesiącach od wystawienia na sprzedaż nadal nie ma amatorów i pewnie dlatego zorganizowano dzień otwarty, można było go zwiedzić. Bilety rozeszły się na pniu, niemal natychmiast, jak się pojawiły.

O samym domu napisano już wiele i łatwo znaleźć te artykuły.

Ja opowiem tutaj o kuchni, bo ta intrygowała mnie szczególnie.

Myślałam, że będzie większa, ale generalnie pomieszczenia w willi nie przytłaczają ogromem, co jest jednak zaletą, bo są przytulne.

Więc kuchnia – to prostokąt o szerokości drzwi wejściowych, kończący się oknem z szerokim parapetem.

Kuchnia jest jasna, choć wychodzi na północ. Na zewnątrz okna (i tak jest we wszystkich oknach willi) są kamienne wypusty-korytka na kwiaty i te kwiaty (lub inne rośliny) nadal wszędzie są. Za kuchennym oknem mamy wrzosy. Za nimi wspaniały widok na skrzyżowanie ulic, gdzie nie brakuje drzew. Wyobrażacie sobie poranną kawę w takiej scenerii? Cudowne!

Wróćmy do wnętrza kuchni. Po prawej stronie szafki z blatami, z wnękami na lodówki (jest ich tam dwie), po drugiej stronie pomieszczenia kuchenka, okap, zlew, a wszystko to na tle czerwonej mozaiki z małych kafelków specjalnie wypalanych dla tego domu (w ogóle wszystko w tym domu było robione na specjalne zamówienie).

Kuchnia sąsiaduje z salonem, stąd w ciągu szafek zamontowano rozsuwane okno, przez które można podawać potrawy prosto do stołu w salonie (stół na pierwszy rzut oka nie jest zbyt duży, ale rozsuwa się i może pomieścić do 30 osób!).

Tajemnicze drzwi koło okna – jak się okazało – prowadzą do jadalni, takiej na co dzień, z kompletem mebli w stylu góralskim: brązowy, drewniany stół i krzesełka wycinane w góralskie wzory (kiedyś bardzo lubiane w naszych domach).

Kuchnia jest bardzo dobrze oświetlona: aż trzy piękne, górne lampy, punktowe lampki w okapie i dodatkowe oświetlenia blatów.

Wszystko w tej kuchni jest pod ręką i spełnia wymogi ergonomii. Dobrze by się tam w niej gotowało.

Ale są też i minusy: szafki są już stare i to już po nich widać; podłoga wyłożona jest linoleum, które już jest wytarte, lodówki baaaardzo przestarzałe, absolutnie do wymiany.

Ale problem z tym domem jest taki, że nie można w nim absolutnie czegoś zmienić (taki zresztą był wymóg projektanta: ma być tak, jak on zaprojektował, koniec kropka), bo wszystko jest tam unikatowe i jeśli ruszy się jakikolwiek element – poleci wszystko.

A sprzedający chcieliby, aby dom został zachowany w takim kształcie, jak jest. I to jest problem, bo on jednak wymaga zmian, choćby tych, związanych ze zużyciem mebli i sprzętów, a ponadto nie każdy jest zwolennikiem ciężkich kalwaryjskich mebli na wysoki połysk, czy drewnianych boazerii na wszystkich niemal ścianach.

Mówi się, że najlepiej, aby stworzyć tutaj swego rodzaju muzeum modernizmu.

Tylko kogo na to stać?

Płatki róży cukrowej w kuchni

To właśnie ten czas, gdy płatki róży w kolorze pink pakuje się do słoiczków, z myślą o nadzieniu do pączków i dodatkiem do mazurków. W towarzystwie białego twarogu i razowego chleba konfiturowe płatki też są pyszne.

Zwykle robię je od lat tak samo: po sparzeniu ucieram z cukrem (2 razy tyle cukru, ile zaważą płatki przed sparzeniem), zwykłą pałką w makutrze, dodaję troszkę soku z cytryny, po czym zamykam w słoiczkach typu twist. Róża ma postać gęstego dżemu. Zwykle wychodzi mi 3-4 małe słoiczki, więc spokojnie mieszczą się w lodówce, tam je przechowuję.

W tym roku zrobiłam eksperyment, znalazłam przepis na konfiturę z róży, gdzie płatki pływają w gęstym soku.

Robi się to tak:

Trzeba zważyć płatki i przygotować 2 razy więcej cukru i trochę soku z cytryny.

Najpierw robimy syrop, gotując wodę (ok. 1 szklanki) z cukrem. Gdy cukier się rozpuści wrzucamy płatki różane, mieszamy i gotujemy około 10 min. Zostawiamy na kilka godzin. Po tym czasie dodajemy sok z cytryny, ponownie zagotowujemy, po czym wkładamy do słoiczków twist, zakręcamy. Gotowe. Smacznego!

Telewizyjny „Rosół polski”

Dawno już miałam napisać o tym nowym programie kulinarnym, który pojawia się co sobotę w TVP2 o 13 z minutami. Schodziło mi tak jakoś, schodziło, ale kiedy „rosół” pokazał się w Tarnowie – to już nie ma uproś!

zdjęcie z facebooka Ł. Maciejewskiego

Program prowadzą Agnieszka Kraszewska (tarnowianka, z wykształcenia historyk, ale i pasjonatka i szef kuchni oraz miłośniczka ryb – jak się okazało) i Aleksander Baron (historyk sztuki, ale też szef kuchni z wielkim doświadczeniem, od lat propagator autorskiej polskiej kuchni). Agnieszka Kraszewska i Aleksander Baron prowadzą restauracje „Kapłony i Szczeżuje” w Krakowie i Katowicach.

W Tarnowie, w Parku Strzeleckim, z mauzoleum gen. Bema w tle, przygotowali szczupaka według sposobu Wojskiego z „Pana Tadeusza”:

„Ryba nie krojona,

U głowy przysmażona, we środku pieczona,

A mająca potrawkę z sosem u ogona”

zdjęcie z facebooka A. Kraszewskiej

Autorzy lubią eksperymenty!

W Tarnowie towarzyszył im Łukasz Maciejewski, krytyk filmowy, również tarnowianin. Tak napisał o swoim udziale w „rosole polskim”:

„Co ty wiesz o gotowaniu.

No, wiem niewiele.

Kanapki i kawa. Tyle potrafię „upichcić”.

A jednak wystąpiłem w programie kulinarnym – i to świetnym, najlepszym może.

„Rosół Polski” Agnieszki Kraszewskiej i Aleksandra Barona w TVP 2.

I to w Tarnowie.

Jeść lubię, uwielbiam, smakować, doceniać.

I kino lubię kulinarne.

Z Agnieszką i Aleksandrem, w scenerii pięknego parku opodal mojego rodzinnego domu, parku, którym przechodziłem setki razy, przed mauzoleum generała Józefa Bema, rozmawialiśmy o sztuce gotowania w kinie.

„Przepiórki w płatkach róży” na „Uczcie Babette” wyszykowanej przez „Wujka Boonmee”. Ryby i inne namiętności.

Rozmawiało się wspaniale, i smakowało. ”

I jeszcze kilka słów Aleksandra Barona o tym nowym programie kulinarnym:

„Rosół polski to gar, w którym warzy się opowieść o nas, Polakach, o naszej historii, tradycjach i zwyczajach, o międzykulturowej wymianie, do której dochodziło przez wieki na naszej ziemi. Chcemy jak najszerzej przedstawić i opowiedzieć o tym, co składa się na tę fantastyczną część kultury, jaką jest kuchnia i stół, przy którym od wieków spotykają się ludzie. Chcemy pokazać, że kuchnia polska to zjawisko złożone, budowane przez wiele wieków, które może zaskoczyć zarówno nas, Polaków, jak i tych, którzy odwiedzą nasz kraj. W „Rosole polskim” przywołamy zapomniane dania, opowiemy o ich historii i odkryjemy pochodzenie tych, które są powszechnie znane. W każdym odcinku kogoś nakarmimy, bo przecież jedzenie ma też swoją ważną społeczną funkcję, dzielenia się nim z innymi.”

Tyle już było programów kulinarnych w telewizji; pierwsze, które się pokazały (jak choćby Roberta Makłowicza) oglądało się z wypiekami na twarzy, mam wiele przepisów na przeróżne potrawy, skopiowanych z tych programów, wiele z nich wypróbowałam. Ale zawsze ciekawią mnie nowe programy, nowi kulinarni guru. Nigdy nie wiadomo, czy nie odkryję jakiejś ulubionej dla mnie perły!

Szparagowa majowa

Przyszedł czas na szparagi. Najbardziej lubię te zielone, bardzo delikatne, no i tak apetycznie wyglądają. Oczywiście najczęściej jem z wody, z masłem i tartą bułką (a jeszcze lepiej z panko), posypane jajkiem na twardo. Pycha!

Ale i zupa jest z nimi przepyszna.

  • 2 łodygi zielonych szparagów
  • 1 ziemniak
  • Pół cebuli
  • Kawałek łodygi pora (biała część)
  • Jajko na twardo
  • Plaster łososia wędzonego na zimno
  • Koperek
  • Serek topiony – 2 trójkąciki
  • 2 łyżki gęstej śmietany 18%
  • Sól, pieprz, czosnek niedźwiedzi

Ziemniaka i cebulę kroję w kostkę, por na półplasterki, szparagi na kawałki (odcinam główki i zostawiam na potem, dodam je pod koniec gotowania), zalewam wszystko wodą i gotuję do miękkości, lekko soląc od razu.

Miksuję, ale tylko trochę, zostawiając małe kawałki jarzyn.

Dodaję serek topiony i główki szparagów, parę minut gotuję, mieszając i doprawiając do smaku, dodaję koperek i śmietanę. Odstawiam, żeby smaki się przegryzły.

Podaję w miseczkach, do każdej dodając kawałki jajka i kawałki łososia.

Smacznego!

Bulion i inne namiętności

Pojawił się na platformie Canal+ zachwycający, kulinarny film: „Bulion i inne namiętności”; zdobył Złotą Palmę w Cannes w 1924 roku.

Mamy wiek XIX, rzecz dzieje się we Francji, a bohaterami filmu są znakomita kucharka Eugénie (Juliette Binoche) i znany smakosz, gastronom Dodin (Benoît Magimel). Od 20 lat razem gotują, tworzą przepisy i wydają wielkie przyjęcia.

Fabuła filmu jest prościutka, nie ma tu wielkich zwrotów akcji; ta toczy się głównie w wielkiej kuchni (miło by było mieć taką! Aczkolwiek nie jest ona urządzona z obecnymi kanonami funkcjonalności!), czas biegnie wolno i właściwie głównymi bohaterami są potrawy, przygotowywane z wielkim pietyzmem, dużym nakładem czasu i kunsztu.  Taka jest wielka kuchnia francuska, złożona, gdzie o końcowym smaku decyduje wiele składników. Co dodać do potrawy i kiedy? – mistrzowie tej kuchni to wiedzą.  Byłam zachwycona filmem, prawie zazdrościłam Paulinie, młodziutkiej dziewczynie, która była uczennicą Eugenii i  Dodina.

Tytułowy bulion (pot-au-feu) to wiejskie danie, które wywodzi się ponoć jeszcze z czasów średniowiecza. Składa się z gotowanych w żeliwnym garnku mięs (najczęściej różnych kawałków wołowiny) i warzyw, które tworzą niezwykle esencjonalny bulion. Najczęściej podaje się go razem z kawałkami chleba i porcją mięsa. Savarin opisał pot-au-feu w swojej „Fizjologii smaku”, a Wolfgang Goethe wspominał w swoich tekstach, jak w 1792 roku próbował tej wspaniałej potrawy i się nią zachwycał. W filmie widzimy jak ten bulion powstaje.

Jak się później doczytałam, film oparty jest na motywach powieści Marcela Rouffa „La Vie et la Passion de Dodin-Bouffant gourmet” (z fr. Życie i pasja Dodina-Bouffanta, smakosza). Pierwowzorem Dodina był żyjący na przełomie XVIII i XIX wieku Jean Anthelme Brillat-Savarin. Prawnik, polityk, smakosz i epikurejczyk, autor słynnej książki „Fizjologia smaku albo medytacje o gastronomii doskonałej”, zbioru esejów kulinarno-kulturoznawczych i socjologicznych, z której pochodzą takie powiedzenia jak: powiedz mi, co jesz, a ja ci powiem, kim jesteś, czy – pojawiające się w filmie stwierdzenie – odkrycie nowego dania większym jest szczęściem dla ludzkości niż odkrycie nowej gwiazdy. 

Film zachwyca grą świateł, eksponowaniem szczegółów potraw, zastawy stołowej.

Myślę, że dla miłośników sztuki kulinarnej (zarówno tych, co sami gotują, jak i dla smakoszy tylko) to pozycja obowiązkowa. To film porównywalny chyba tylko z kultową „Ucztą Babette”.

Z świątecznymi życzeniami

Dla wszystkich, którzy tu zaglądają: radosnego Alleluja!

I wielkanocny wiersz-rozważanie Zofii Zaborowskiej

Zofia Zaborowska Najpierw ukazał się Magdalenie

…A kiedy jeszcze leżał w grobie
rozmyślali uczniowie o zmartwychwstaniu:

Marzył Piotr:
— Wie, jak Go bardzo kocham…
Pewnie mnie ukaże się najpierw
nie pamiętając, że stchórzyłem…

Spodziewał się Jan:
— Wyróżnił mnie na ostatniej wieczerzy
i z krzyża przemówił…
Chyba i teraz ujrzę Go przed innymi,
skorom tak umiłowany…
Co prawda bliższa Mu Matka,
więc może Ona wcześniej zobaczy…

A Tomasz w ogóle wątpił w cud,
bo nie był wierny
lecz niewierny.
Sądził jednak, że z tego powodu
pierwszy by oglądał Pana,
gdyby Pan zmartwychwstał.

I jeszcze inni ludzie snuli domysły:
— Jeżeli zmartwychwstanie, Klaudio,
bądź spokojna, pierwsi się dowiemy
— mówił z ironią Piłat do żony —
Przyjdzie tu triumfować,
może zemsty szukać na mnie?

— Spoczywa w moim ogrodzie.
Nie pożałowałem Mu pięknego grobowca.
Jeżeli zmartwychwstanie
zjawi się zaraz z podzięką.

— Oby tylko naprawdę nie ożył.
Z nami pierwszymi policzyłby się za bicie
i krzyżowanie
— martwili się żołnierze stojący przy grobie.

A On był wśród nas po to
by zbawiać
“pokutę czyniących grzeszników”.

Dlatego
“po swym zmartwychwstaniu
wczesnym rankiem
w pierwszy dzień tygodnia
Jezus ukazał się naprzód
Marii Magdalenie”

Staroświecki wafelek

W sam raz na Ostatki.

Przepis wygrzebany z czeluści domowych zapisków; pyszny, choć dawno już nie robiony. Ledwo zdążyłam zrobić zdjęcie, zanim ostatni kawałek zniknął.

Nie wiedziałam nawet, czy produkty będą na rynku dostępne: mleko w proszku? Masło roślinne? Są jeszcze takie rzeczy w sklepach? Kiedyś takie składniki były w każdym spożywczaku. A dziś? Są. Są i dziś.

A wafelek bardziej przypomina mazurek niż tradycyjny pischinger. Tak więc to również fajna propozycja na Wielkanoc.

  • 1 opakowanie wafli (dawniej mówiło się na nie andruty)
  • 1 i 1/2 szklanki cukru
  • 2 szklanki mleka w proszku (najlepsze granulowane odtłuszczone – mleczarnia w Gostyniu takie nadal produkuje)
  • 1 masło roślinne
  • 1/2 szklanki mleka zwykłego
  • 2 łyżki kakao
  • cukier waniliowy
  • 2-3 łyżki rumu (lub olejek rumowy)
  • bakalie: rodzynki i orzechy włoskie koniecznie, wskazana skórka pomarańczowa kandyzowana, mogą być figi, migdały, itp.

Sposób przygotowania:

Odłożyć z paczki wafli 2 sztuki, pozostałe pokruszyć drobno.

Przygotować bakalie: rodzynki namoczyć, orzechy, migdały, figi pokroić.

Do mleka zwykłego wrzucić cukier i cukier waniliowy, podgrzewać, dopóki cukry się nie rozpuszczą.

Do dużego rondla wrzucić masło i zalać go tym słodkim, gorącym mlekiem, mieszać aż masło się rozpuści.

Zdjąć garnek z ognia, dodać kakao i mleko w proszku, szybko wymieszać, tak aby nie było grudek.

Dodać rum (lub olejek), bakalie i pokruszone wafle. Dokładnie wymieszać łyżką, tak aby masa dokładnie otoczyła pokruszone wafle.

Ciepłą masę wyłożyć na jeden z odłożonych wafli, równo ją rozsmarować, przykryć drugim waflem, obciążyć (np. deseczką, na której można postawić garnek, czy salaterkę), zostawić na 2-3 godziny do zastygnięcia. Gdy masa będzie już zimna można wafel przełożyć do lodówki.

Pokroić.

Dodatkowe informacje:

Masę trzeba nakładać na wafel kiedy jest jeszcze ciepła i plastyczna. Stąd też wszystkie składniki muszą być wcześniej przygotowane i pod ręką.

Kiedy po kocie zostaje tylko uśmiech

Mówi się, że kot ma 7 czy nawet 9 żyć. To chyba tylko w bajkach i grach.

Mój kotek miał tylko jedno, 14-letnie życie. Niedawno zaczął znikać – jak kot Alicji w krainie czarów – i teraz już tylko uśmiech po nim pozostał.

„Bardzo bym sobie życzyła – odparła Alicja – żebyś nie pojawiał się i nie znikał tak niespodziewanie: można od tego dostać zawrotu głowy!

– W porządku – powiedział Kot i tym razem zniknął z wolna, rozpocząwszy od koniuszka ogona i skończywszy na uśmiechu, który trwał jeszcze przez pewien czas, gdy reszta już zniknęła.

„No! Często widywałam kota bez uśmiechu – pomyślała Alicja – ale uśmiech bez kota! Jest to najbardziej zagadkowa rzecz, jaką widziałam w całym moim życiu!”

Bardzo tęsknię za moją Bajeczką i jej niebieskimi ślepkami. Dobrze nam było razem. Zostanie zawsze w mojej pamięci i sercu.