(Adwentowe lektury II)

Pewnie każdemu przytrafiło się, że stłukł ukochaną bombkę, ubierając choinkę. U mnie w tym roku przytrafiło się to ładnej, bardzo ładnej, ludowej bombce, malowanej w kwiaty i łowickie pasy. Popatrzcie, jak pięknie pisała o takiej sytuacji Tove Jansson (ta od Muminków)
Opowiadanie Tove Jansson Boże Narodzenie
„Im się jest mniejszym, tym Boże Narodzenie jest większe. Pod gałęziami choinki jest ogromne, jest zieloną dżunglą z czerwonymi jabłkami i smutnymi, cichymi aniołami, które wirują na nitkach, strzegąc wejścia do dziewiczego lasu, a w szklanych bombkach dziewiczy las nie ma końca. Dzięki choince Boże Narodzenie jest absolutnym bezpieczeństwem.
Dookoła jest bardzo duża i bardzo zimna pracownia. Tylko przy piecu kaflowym jest ciepło. Trzaska ogień i cienie kładą się na podłodze i na nogach rzeźb, jakby na kolumnach. (…)
Potem pracownia zostaje przemieniona w puszczę dziewiczą, gdzie można się schować głęboko pod choinką i stać się niedostępnym. Pod choinką trzeba być przepełnionym miłością. Są miejsca, w których można smucić się albo nienawidzić, na przykład między podwójnymi drzwiami, tam gdzie wpada poczta. Drzwi od strony przedpokoju mają małe, zielone i czerwone szybki, a w przedpokoju jest pełno ubrań, nart i kufrów. Właśnie między tymi podwójnymi drzwiami jest akurat wystarczająco miejsca, żeby stać i nienawidzić. Jeżeli się nienawidzi w dużym pokoju, od razu się umiera. Ale jeżeli jest ciasno, nienawiść wchodzi z powrotem do wewnątrz i krąży po ciele, nie docierając nigdy do Boga.
Z choinkami jest całkiem inaczej, zwłaszcza gdy już wiszą bombki. One gromadzą w sobie miłość i dlatego upuszczenie ich jest tak strasznie niebezpieczne.
Gdy tylko choinka zostaje wniesiona do pracowni, wszystko nabiera nowego znaczenia, jest przepełnione świętością niemającą nic wspólnego ze sztuką. Wtedy Boże Narodzenie zaczyna się na serio.
Szłyśmy z mamą do oblodzonych skał za rosyjskim kościołem i wydrapywałyśmy mech. Wylepiałyśmy z gliny święty krajobraz, z pustynią i Betlejem, zawsze z nowymi ulicami i domami, zajmował całe okno w pracowni. Robiłyśmy jeziora z lusterek, ustawiałyśmy pasterzy na całym terenie, dając im nowe owce i nowe nogi, bo stare rozmiękły w zeszłorocznym mchu, piasek nasypywałyśmy bardzo ostrożnie, żeby glina mogła być później użyta. Kiedy wyciągnęłyśmy żłobek ze strzechą, który pochodził z Paryża z roku 1910, tatuś bardzo się wzruszył i musiał zrobić sobie drinka.
Maria siedziała zawsze na samym przodzie, ale Józefa trzeba było postawić wśród krów, bo został kiedyś uszkodzony przez wodę, a poza tym jest mniejszy, więc perspektywicznie lepiej wygląda w tyle. Na końcu umieszczałyśmy Dzieciątko Jezus, które jest z wosku i ma prawdziwe kręcone włosy, tak jak to robiono w Paryżu, nim ja się urodziłam. Kiedy już było na swoim miejscu, musieliśmy milczeć przez długą chwilę. (…)
Boże Narodzenie zawsze szeleści. Szeleści za każdym razem, tajemniczo, srebrnym papierem i złotym papierem, i bibułką, a wszystko osłania, ozdabia i kryje przebogata obfitość błyszczącego papieru, świadcząca o niczym nieskrępowanej rozrzutności.
Wszędzie były gwiazdy i kokardki, nawet na półmisku z zapiekanką z brukwi i na drogich, kupnych kiełbasach, które pojawiały się na świątecznym stole, zanim zaczęliśmy jadać szynkę.
Można było obudzić się w nocy i usłyszeć dający poczucie bezpieczeństwa szelest zawijanych przez mamę prezentów. Którejś nocy mama namalowała na każdym kaflu pieca, aż do samej góry, małe niebieskie krajobrazy i bukiety kwiatów.
Mama wycinała foremką piernikowe koziołki, szafranowym ciasteczkom w kształcie kotków robiła kręcone nogi i wciskała rodzynek na środku brzucha. Kiedy przysyłano je nam ze Szwecji, kotki miały tylko cztery nogi, ale co roku tych nóg im przybywało i w końcu całe ciasteczka ozdabiała poskręcana, wariacka ornamentyka.
Mama odważała cukierki i orzechy na wadze do listów, tak żeby każdy dostał tyle samo. W ciągu roku wszystko mierzy się z grubsza, nikt nie ma czasu na taką dokładność, ale Boże Narodzenie jest okresem bezwzględnej sprawiedliwości, dlatego wymaga tyle wysiłku.
W Szwecji robi się domowe kiełbasy, leje się w domu świece i przez kilka miesięcy zanosi się biednym koszyczki z darami. Wszystkie mamy szyją nocami prezenty, a w wigilijny wieczór stają się Łucjami, z dużym wieńcem i mnóstwem świec na głowie.
Leżałam w łóżku na moim pięterku i słyszałam, jak Łucja z trudem wchodzi po schodach. Wszystko razem było tak piękne jak w niebie, a mama, szwedzkim zwyczajem, ulepiła świnkę z marcepanu. Potem znowu troszkę pośpiewała i weszła na pięterko tatusia. Mama śpiewa tylko raz w roku, bo jej struny głosowe są popsute.
Na balustradzie dookoła naszej antresoli stały setki świec czekających na zapalenie tuż przed ewangelią o Bożym Narodzeniu. Wówczas po pracowni zaczynają wędrować wzdłuż i wszerz jakby migoczące sznury pereł, i jest ich może nawet tysiąc. Bardzo ciekawie wygląda dogasanie, bo wtedy łatwo może się zająć tekturowa ściana.
Około południa tatusia ogarniało podniecenie, traktował święta bardzo poważnie i ledwo wytrzymywał te wszystkie przygotowania. Był całkiem wykończony. Poprawiał każdą świecę, żeby stała prosto, i ostrzegał nas przed niebezpieczeństwem pożaru. Wybiegał do miasta po malutką gałązkę jemioły, która jest droższa od róż i orchidei, ale musi wisieć pod sufitem. Wciąż się dopytywał, czy na pewno wszystko jest w porządku, i nagle dochodził do wniosku, że całe Betlejem jest źle zakomponowane. Potem robił sobie drinka, żeby się uspokoić. Mama wyskubywała lak ze złotych wstążek i papieru z zeszłorocznego Bożego Narodzenia.
Po kolacji robiliśmy długą przerwę, żeby przygotować miejsce Bożemu Narodzeniu.
Leżeliśmy po ciemku na naszej antresoli, słuchając, jak w pracowni mama szeleści przy piecu; za oknami, na ulicach, było zupełnie cicho.
Potem zaczynało się zapalanie po kolei długich rzędów świec, a tatuś zrywał się z łóżka, żeby sprawdzić, czy na choince trzymają się idealnie prosto i czy ta za Józefem nie podpali strzechy.
Potem następowało czytanie ewangelii o Bożym Narodzeniu. Najbardziej uroczyście brzmiało to, że Maria chowa słowa w swoim sercu, i prawie równie pięknie, że wybrali inną drogę powrotną do swojego kraju. Reszta nie robiła takiego wrażenia.
Kiedyśmy już trochę z tego ochłonęli, tatuś nalewał sobie drinka. I wtedy stwierdzałam triumfalnie, że Boże Narodzenie należy do mnie.
Wpełzałam do zielonej dziewiczej puszczy i wyciągałam paczki. Tam, głęboko pod gałęziami, uczucie pełnej miłości było prawie nie do wytrzymania, taka skondensowana świętość, na którą składały się Marie i anioły, i mamy, i Łucje, i rzeźby, wszyscy razem błogosławili mnie i przebaczali cały miniony rok, ten przedpokój też, i w ogóle wszystko na całym świecie, byle tylko mogli mieć pewność, że wszyscy się wzajemnie kochają.
W tym właśnie momencie upuściłam na cementową podłogę największą bombkę – i zrobiły się z niej najmniejsze i najsmutniejsze na świecie okruchy szkła.
Powstała nieprawdopodobna cisza. Bombka miała w szyjce małe kółko z dwoma metalowymi pręcikami. Mama powiedziała:
– Właściwie to ona zawsze była w złym kolorze.
No i zapadła noc, wszystkie świece się wypaliły, wszystkie pożary zostały zagaszone, wstążki i papiery pozwijane do następnych świąt. Swoje prezenty wzięłam ze sobą do łóżka.
Świece mamy dawno już powygasały, pachniało choinką, troszkę spalenizną i wszechogarniającym błogosławieństwem.
Nigdy spokój nie jest tak błogi jak po świętach, kiedy otrzymawszy przebaczenie za wszelkie przewinienia, można znowu być normalnym.
Pomalutku zapakowaliśmy święte rzeczy i włożyliśmy je do szafy w przedpokoju; jodłowe gałązki paliły się w kaflowym piecu, trzaskając krótko i gwałtownie. Ale pień choinki spaliliśmy dopiero podczas następnych świąt. Stał przez cały rok koło skrzyni z gipsem i przypominał nam o Bożym Narodzeniu i absolutnym bezpieczeństwie wszystkiego.”
TOVE JANSSON (1914-2001) wychowała się w mówiącej po szwedzku artystycznej rodzinie w Helsinkach. Jej ojciec był rzeźbiarzem, a matka ilustratorką. Największy rozgłos pisarka i malarka zyskała dzięki opowieściom o rodzinie trolli zwanych Muminkami. Tove pisała też dla dorosłych, m.in. na wpół autobiograficzną Córkę rzeźbiarza, z której pochodzi Boże Narodzenie.