Święta u Buddenbrooków

Ostatnia z tegorocznych lektur adwentowo-świątecznych.

Przenieśmy sie do Lubeki, do domu senatora Buddenbrooka, stworzonego przez noblistę, Tomasza Manna.

Duża sala była już tajemniczo zamknięta, na stole zjawiły się marcepany i pierniki, w mieście czuło się Boże Narodzenie. Spadł śnieg, chwycił mróz i w ostrym, czystym powietrzu zabrzmiały skoczne lub żałosne melodie włoskich kataryniarzy, którzy przyszli na święta w swych aksamitnych kurtkach i z czarnymi wąsikami. W oknach sklepów zajaśniały wspaniałe świąteczne wystawy. Wokoło gotyckiej studni na rynku rozstawiono jaskrawe budy jarmarczne, pełne świątecznych atrakcji. Gdziekolwiek się poszło, wdychało się wigilijny aromat wystawionych na sprzedaż choinek.

Potem nadszedł wreszcie wieczór dwudziestego trzeciego grudnia, a wraz z nim Gwiazdka w sali domu na Fischergrube. Gwiazdka w najbliższym kółku, będąca tylko początkiem, wstępem, przygrywką, wieczór wigilijny należał bowiem do konsulowej, która zapraszała całą rodzinę, tak że przed wieczorem dwudziestego czwartego zebrało się w pokoju pejzażowym całe czwartkowe towarzystwo, a prócz tego jeszcze Jurgen Kroger z Wismaru oraz Teresa Weichbrodt z madame Kethelsen.

Stara dama przyjmowała gości odziana w suknię z grubego jedwabiu w czarne i szare pasy, owiana delikatnym zapachem paczuli, cała zaczerwieniona i z rozgorączkowanymi oczami, a wśród milczących uścisków cicho dźwięczały jej złote bransoletki.”

Oglądamy święta oczami małego Hano, który nie może doczekać się prezentów. Słuchamy śpiewu kolęd, widzimy z jakim pietyzmem otwiera się starą księgę Biblii, by przeczytać opis Bożego Narodzenia

Boże Narodzenie… Przez szpary wysokich, biało lakierowanych, teraz jeszcze zamkniętych drzwi do sali przenikał słodki zapach choinki, budząc wyobrażenie cudów, których oczekiwało się co roku z bijącym sercem, ich niepojętej, nieziemskiej wspaniałości… Cóż tam będzie dla niego?

Konsulowa podeszła wolno do stołu i otoczona rodziną usiadła na sofie, która nie stała już oddzielnie, jak w dawnych czasach. Poprawiła lampę i przyciągnęła wielką Biblię w wyblakłej ze starości, niezwykle szerokiej złoconej oprawie. Potem nałożyła okulary, odpięła dwie skórzane klamry, na które kolosalna księga była zamknięta, otworzyła założone miejsce – ukazała się gruba, sztywna, żółtawa karta, pokryta ogromnym drukiem – i przełknąwszy łyk wody z cukrem zaczęła odczytywać rozdział o Bożym Narodzeniu.

Dawne, dobrze znane słowa odczytywała powoli, w sposób prosty, płynący do serca, a wzruszony jej głos rozbrzmiewał czysto i pogodnie w zbożnej ciszy. – Pokój ludziom dobrej woli – powiedziała. Zaledwie umilkła, w kolumnowej sali zabrzmiała na trzy głosy pieśń „Cicha noc, święta noc”, do której dołączyły się głosy rodziny w pokoju pejzażowym. Zabrano się do śpiewu z pewną ostrożnością, większość obecnych była bowiem niemuzykalna i od czasu do czasu rozbrzmiewał w zespole głęboki, zupełnie niewłaściwy ton… Ale nie zmniejszało to wrażenia tej pieśni…

A potem konsulowa powstała. Ujęła rękę swego wnuka Jana i prawnuczki Elżbiety i przeszła przez pokój. Starzy państwo poszli razem z nią, młodsi za nimi, w sali kolumnowej przyłączyła się służba i biedni i szli śpiewając chórem starą pieśń do choinki „O, Tannenbaum”, przy czym stryj Chrystian kroczył przed dziećmi i pobudzał je do śmiechu, wyrzucając przy chodzeniu nogi jak pajac i śpiewając jak głupi: „chojenka – wujenka”, i tak olśnieni, z uśmiechem na twarzy, przez szeroko otwarte białe drzwi weszli wprost do nieba.

Cała komnata, napełniona zapachem osmalonych gałęzi choinki, błyszczała i lśniła od niezliczonych małych płomieni, a błękit tapet z białymi posągami bóstw jeszcze bardziej rozjaśniał wielką salę. Płomyki świec w głębi między ciemnoczerwonymi zasłonami u okien, okrywające potężne, wznoszące się aż do sufitu drzewo, przybrane w srebro i białe lilie, z połyskującym u szczytu aniołem i małą stajenką u stóp, migotały w tej powodzi światła jak dalekie gwiazdy. Na biało nakrytym stole, bardzo długim, ciągnącym się od okien prawie aż do drzwi i obładowanym podarkami, ustawiony był szereg małych, obwieszonych cukierkami drzewek, również rozbłyskujących światłem woskowych świec. Paliły się też gazowe kinkiety na ścianach i płonęły grube świece w złoconych kandelabrach we wszystkich czterech rogach sali. Duże przedmioty, podarki, które nie mieściły się na stole, stały na podłodze. Mniejsze stoliki, również biało nakryte i ozdobione płonącymi drzewkami, stały po obu stronach drzwi: była to gwiazdka dla służby i biednych.

Olśnieni i przejęci uczuciem obcości w tej starej, dobrze znanej sali, wędrowali ze śpiewem przez cały pokój, przedefilowali przed żłobkiem, w którym woskowe Dzieciątko Jezus zdawało się czynić znak krzyża, a następnie, zauważywszy po drodze poszczególne przedmioty, zatrzymali się przy swoich miejscach.”

Poczytajmy o kulinariach tego dnia; niemieckie tradycje trochę inne są od polskich, ale tak jak wszędzie obfitość posiłków jest obowiązkowa!

„Teraz panna Severin wraz z pokojówką obnosiły herbatę i biszkopty i Hanno, zanurzając biszkopt w herbacie, czuł się zbyt ociężały, by wstać z miejsca. Niektórzy stali koło stołu, inni chodzili wzdłuż niego, rozmawiali i śmieli się, pokazując sobie nawzajem swoje podarki i podziwiając inne. Były to najróżniejsze przedmioty: z porcelany, niklu, ze srebra, ze złota, z drzewa, z jedwabiu i sukna. Duże pierniki, ozdobione symetrycznie migdałami i cykatą, leżały na stole długim szeregiem na przemian z ciężkimi, świeżymi, wilgotnymi jeszcze w środku chlebami z marcepanu.

Podarki wykonane lub zdobione przez panią Permaneder, worek do robótek, poduszka pod nogi, podstawka na doniczki, udekorowane były dużymi atłasowymi kokardami. Od czasu do czasu podchodził ktoś do małego Jana, kładł rękę na jego marynarskim kołnierzu i oglądał jego prezenty z ironicznym, przesadnym podziwem, jaki zazwyczaj okazuje się wobec dziecięcych wspaniałości.

Wszyscy jedli dziś obiad trochę wcześniej i dlatego obficie pochłaniali herbatę z biszkoptami.  Ale zaledwie skończyli, obniesiono duże kryształowe misy, pełne żółtej ziarnistej masy. Był to krem migdałowy, mieszanina jajek, tartych migdałów i olejku różanego, co smakowało wyśmienicie, ale jeśli zjadło się łyżeczkę za wiele, powodowało okropną niestrawność. Pomimo to i chociaż konsulowa prosiła, by pozostawili sobie troszeczkę miejsca na kolację, wszyscy raczyli się do woli.

Dla orzeźwienia podano też ponczową galaretkę w filiżankach, a do niej angielskie „plum_cake”. Powoli wszyscy przeszli do pokoju pejzażowego i zasiedli z talerzykami dokoła stołu.

O dziewiątej udano się do stołu.

Jak co roku, i tego wieczoru nakryto w sali kolumnowej. Konsulowa serdecznie wypowiedziała tradycyjną modlitwę: Słodki Jezu, zstąp do nas sam, pobłogosław, coś zesłał nam… do której, jak również chce zwyczaj tego wieczoru, dołączyła krótkie napomnienie, wzywające do pomyślenia o tych, którzy nie przepędzają tego świętego wieczoru tak dostatnio jak rodzina Buddenbrooków. Po dopełnieniu tego z czystym sumieniem zasiedli do długo ciągnącej się uczty, którą rozpoczęły karpie z masłem oraz stare wino reńskie. Senator wsunął do portmonetki parę rybich łusek, żeby przez cały rok były w niej pieniądze.

Indyk nadziewany kasztanami, rodzynkami i jabłkami zyskał ogólną pochwałę. Robiono porównanie z przeszłorocznym i okazało się, że równie dużego nie było od bardzo dawna. Podano do niego smażone kartofle, dwa rodzaje jarzyn oraz kompotów, krążące zaś dokoła salatery były tak pełne, jak gdyby zawierały nie dodatek i przyprawę, lecz posiłek, którym wszyscy mogliby się nasycić. Pito stare czerwone wino z firmy Mollendorpf.

Mały Jan siedział pomiędzy rodzicami i z trudem ładował do żołądka kawałek nadziewanej piersi indyczej. Nie mógł już dłużej dotrzymywać kroku w jedzeniu cioci Tyldzi, czuł się zmęczony i nie bardzo zdrowy, dumny był z tego, że siedzi przy stole ze starszymi oraz że w jego kunsztownie złożonej serwetce również leżała taka dobra maślana bułeczka z makiem, a przy jego nakryciu tak samo jak u starszych stały trzy kieliszki, podczas gdy zazwyczaj pijał z małego złotego kubka, podarowanego mu przez chrzestnego ojca, wuja Krogera… Ale później, gdy wuj Justus zaczął rozlewać do najmniejszych kieliszków żółte jak oliwa greckie wino, gdy ukazały się bezy z lodami, czerwone, białe i brązowe, poprawił mu się apetyt. Pomimo że czuł przy tym nieznośny ból zębów, zjadł białą, potem połowę czerwonej, wreszcie musiał spróbować brązowej, napełnionej czekoladowymi lodami, chrupał przy tym wafle, maczał usta w słodkim winie i przysłuchiwał się stryjowi Chrystianowi, który zaczął coś opowiadać.

Zanim podano masło i sery, konsulowa wypowiedziała jeszcze jedną krótką mowę do swych najbliższych. – Jeśli nie wszystko – mówiła – w tym roku tak się układało, jakbyśmy sobie krótkowzrocznie i nierozsądnie życzyli, to jednak zawsze jeszcze pozostaje tyle widomego błogosławieństwa, że serca nasze powinny być przepełnione wdzięcznością. Właśnie owe następujące po sobie kolejno okresy szczęścia i ciężkich prób dowodzą, że Bóg nie odwrócił się od rodziny, lecz że kieruje jej losami według głębokich zamierzeń, których nie wolno nam zgłębiać. A teraz z sercem pełnym nadziei wypijmy za pomyślność rodziny, za jej przyszłość, ową przyszłość, która nadejdzie wtedy, gdy starzy i starsi spośród obecnych tutaj od dawna spoczywać będą w chłodnej ziemi… za dzieci, do których właściwie należy dzisiejsze święto… Ponieważ zaś nie było już córeczki dyrektora Weinschenka, mały Jan musiał sam jeden obejść cały stół i podczas gdy starsi przepijali wzajemnie do siebie, trącić się ze wszystkimi, począwszy od babci, a skończywszy na pannie Severin.

Gdy podszedł do ojca, senator, zbliżywszy swój kielich do kieliszka dziecka, łagodnie podniósł w górę brodę Hanna, by spojrzeć mu w oczy… Nie spotkał jego wzroku, gdyż długie, ciemnobrązowe rzęsy małego opuściły się nisko, nisko, aż na niebieskie cienie pod jego oczami. Ale Teresa Weichbrodt ujęła oburącz jego głowę, pocałowała go w oba policzki i rzekła tak serdecznym tonem, że Pan Bóg nie mógłby jej się oprzeć: – Bądź szcząśliwy, drogie dziacko!”

Czy próbowaliście kiedyś opisać Wigilię w waszym domu?

U mnie ciągle jeszcze nie ma takiego opisu; ciągle mam nadzieję, że pojawią się kiedyś wreszcie odpowiednie słowa….

Póki co, życzę wszystkim tu zaglądającym wesołych Świąt!

Dodaj komentarz