Sandacz prosto z kart książki M. Siembiedy

Jeśliby ktoś jeszcze szukał inspiracji wigilijnych, to zapraszam: sandacz z książki Macieja Siembiedy „Kukły”. Przepis prościutki, a pyszny. WYPRÓBOWAŁAM!

Zdjęcie wyszło mi marne, więc nie zamieszczam.

Miałam mrożony filet sandacza, oczywiście bez ości.

Zgrzyt klucza w zamku wyrwał Kubę z rozmyślań i automatycznie skierował jego wzrok w stronę drzwi. Babka. Tylko ona dostawała się do mieszkania na Bema w taki sposób. Wszyscy inni pukali i czekali na zaproszenie. Babka nigdy. Otwierała i wchodziła, od dwudziestu lat. Nigdy nie uprzedzała, kiedy przyjedzie ze swojej wsi na Kaszubach, i nigdy nie było wiadomo, jak długo zostanie. Nigdy też nie pozwoliła się odwieźć ani po siebie przyjechać. Miała dopiero osiemdziesiąt lat, a w jej kaszubskim kodeksie osiemdziesięcioletnie kobiety w pełni nadawały się do pracy i nie zasługiwały na żadne wygody jak jakieś staruszki.

W progu zdjęła buty, choć tyle razy prosił, by tego nie robiła, i pozostawiła je za drzwiami.

Kuba podszedł, wziął od niej torbę z warzywami i zdziwił się, jak starsza kobieta może dźwigać taki ciężar.

–          Rybę przywiozłam – powiedziała zamiast powitania. – Zrobisz po swojemu?

–          Sandacz? – ucieszył się Kuba. Skinęła głową.

–          Pewnie, że zrobię.

–          A jak on? – Babka ruchem głowy wskazała drzwi pokoju ojca.

–          Bez zmian.

Nacisnęła klamkę i zajrzała do środka. Emerytowany bosman, Antoni Kania, jej jedyny syn, tkwił pochylony nad mapą morską, jakby chciał zajrzeć w głębiny.

–          Dobri dzeń, Tóna – powiedziała po kaszubsku, ale nie zareagował. Nawet się nie poruszył.

Bez słowa zamknęła drzwi pokoju. Skoro Bóg zrobił mu bałagan w głowie, to i kiedyś wszystko tam poukłada. Po burzy zawsze przychodzi słońce, a po nocy dzień. Tak było zawsze. Jest i będzie.

–          Sandacz oskrobany? – spytał Kuba.

–          A jakżeś myślał?

Pokiwał głową. Pozbawianie łusek ryb drapieżnych, u których miały one postać i twardość średniowiecznej kolczugi, w domu nie chodziło w grę, chyba że przed remontem kuchni. Ostre i uparte łuski okoni i sandaczy można było znaleźć pół roku później nawet lampie pod sufitem. Babka, obyta z rybami od dziecka, miała na nie swój sposób. Po pierwsze, skrobała i patroszyła je na podwórcu, otoczona przez gromadę kotów głośno dopominających się rybich wnętrzności. Po drugie, nie używała noża, tylko skrobaczki własnego patentu: połowy starego brzeszczotu wygiętego w pałąk i osadzonego w drewnianej rękojeści. Zbierała łuskę z łatwością fryzjerskiej miotły zamiatającej włosy z podłogi.

Kuba wyjął rybę, starannie ją umył i odfiletował ostrym jak brzytwa nożem przeznaczonym wyłącznie do tego. Następnie przygotował patelnię, wlał na nią trochę oleju i podgrzał go na największym z palników kuchenki. Kawałki sandacza posolił, poprószył pieprzem zmielonym w młynku niemal na pył i obtoczył w drobniutko zmielonej bułce, dzięki czemu kawałki sandacza nie przypominały wyrobów piekarniczych, a panierka była delikatna jak mgła. Teraz wystarczyło zanurzyć porcje ryby w roztrzepanym jajku z odrobiną mleka i smażyć do pierwszej miękkości. Do momentu, w którym panierka przybiera złoty kolor, a mięso traci sprężystość. Nie dłużej.

Cała tajemnica tkwi w tym, że sandacz słabo nadaje się do smażenia. Lepiej smakuje gotowany lub duszony w sosie koperkowym, ale Kuba miał na to swój sposób. Podsmażoną rybę umieszczał w rondlu na bardzo małym ogniu, wrzucając wcześniej do środka kawałek masła i wlewając łyżkę śmietany. Sandacz wchłaniał biało-żółtą pianę, a potem rozpływał się w ustach. Jego smak doceniała nawet babka, u której pochwała zdarzała się równie często jak zdrowaśka w meczecie.

Śledzie proboszcza

Znalazłam i wypróbowałam przepis (pyszny!), nie znalazłam etymologii nazwy (ale plebanie zwykle są skarbnicą przepisów)

Okazało się, że duet śledzi i grzybów marynowanych to bardzo udane połączenie.

Świetna przystawka i oczywiście propozycja na wigilijną wieczerzę

  • 1 słoiczek grzybów marynowanych (świetnie sprawdzą się rydze)
  • 4-5 płatów śledziowych matias
  • 1 cebula (dobra jest słodka cebula)
  • natka pietruszki
  • 1/4 szklanki oleju
  • 3-4 łyżki octu
  • Spora szczypta cukru
  • Pieprz mielony

Wypłukane płaty śledziowe kroimy w kostkę

Odcedzone z zalewy rydze kroimy w kawałki podobnej wielkości jak śledzie

Cebulę obieramy i kroimy w piórka

Natkę drobno siekamy.

Do słoiczka twist wlewamy olej i ocet, dodajemy cukier i pieprz, zakręcamy słoik i potrząsając robimy dressing

W salaterce mieszamy śledzie, rydze, cebulę i pietruszkę, zalewamy dressingiem.

Odstawiamy do lodówki na kilka godzin.

Danie gotowe.

Sałata ze śliwkami i łososiem

Dawno już odkryłam świetne połączenie listków sałaty ze śliwkami, ale teraz wzbogaciłam tę kompozycję o mango i łososia. Wyszła piękna, jesienna w kolorystyce i smaku, sałatka

  • Duża garść listów sałaty (mix, im więcej rodzajów listków, tym lepiej)
  • 2-3 śliwki (węgierki najlepiej)
  • Pół mango
  • Pół słodkiej cebuli
  • 100 g plastrów łososia wędzonego na zimno
  • Sól, pieprz, czosnek niedźwiedzi
  • Oliwa

W salaterce rozkładamy umyte i odsączone liście sałaty

Z umytych i wytartych do sucha śliwek usuwamy pestki i kroimy na ćwiartki.

Cebulę kroimy w cieniutkie półplasterki i rozszczepiamy na pojedyncze półkrążki.

Mango obieramy ze skórki i kroimy na kawałki

Plastry łososia dzielimy na małe kawałki.

Wszystko razem mieszamy z listkami sałaty, doprawiamy solą, pieprzem i suszonym czosnkiem niedźwiedzim.

Skrapiamy oliwą.

Śledzie Seniorki

Świetny przepis na wigilijne śledzie; znalazłam go na forum kulinarnym www.cincin.cc wypróbowałam i będzie u mnie na Wigilii, polecam

  • Słoik (ok. 1/2 kg) filetów śledziowych w łagodnej zalewie
  • solidna garść suszonych kapeluszów prawdziwków – ok. 5 dag
  • 2 spore cebule (najlepiej słodkie)
  • olej

Zaczynamy od grzybów; myjemy je i moczymy przez godzinę w zimnej wodzie, po czym gotujemy w tej samej wodzie do miękkości. Kroimy w kostkę.

Również cebulę kroimy w drobną kostkę.

Filety kroimy na raczej małe kawałki

Układamy w słoju warstwami: cebula, 2 łyżki grzybów, warstwa śledzi, skrapiamy olejem

I tak układamy kolejne warstwy, aż do wyczerpania składników. Na wierzchu powinna być cebula z grzybami

Słój zakręcamy i odstawiamy do lodówki. Dobre są po 1-2 dniach.

Można przechowywać w lodówce tylko kilka dni, dlatego nie należy ich robić zbyt wcześnie.

Wieniec z łososia

Propozycja na wigilijny stół, ale nie tylko. Sprawdzi się na każdym przyjęciu.

U mnie była eksperymentem wigilijnym, ale udanym. Prościutka, szybka do zrobienia, efektowna.

  • 2 opakowania łososia wędzonego na zimno (jedno opakowanie 100 g)
  • Listki sałat (mix: lodowa, rukola, fioletowa, roszponka, paski marchewki itp.)
  • 2-3 jajka na twardo
  • Kilka plastrów ogórka konserwowanego
  • Owoce granatu
  • Oliwa
  • Sól, pieprz

Listki sałaty skropić lekko oliwą, ułożyć na obrzeżach dużego okrągłego półmiska.

Jajka pokroić na ćwiartki, ogórki zwinąć w rulon

Plastry łososia zwinąć w różyczki, rozłożyć na sałacie, między nimi ułożyć jajka i ogórki. Posolić, popieprzyć, posypać owocami granatu.

Wigilia w PRL

Pierwszy dzień Adwentu.

Kolejny Adwent w naszym życiu. Z powodu pandemii zapewne będzie trudny: i sam Adwent i Święta Bożego Narodzenia.

Ale często tak bywało: czas świąt nie zawsze niósł tylko radość. Każda epoka miała swoje zmartwienia i troski.

Wróćmy dziś do czasów PRL-u. Łatwo nie było.

Fragment książki Barbary Czaykowskiej-Kłoś: Historie kuchenne

Nawet w najtrudniejszych czasach, kiedy trze­ba było zdobywać karpia, wystawać w kilometro­wych kolejkach, w wieczór wigilijny ryba była na wszystkich, nawet najbiedniejszych stołach. Opła­tek i karp. Zostawiłam dzieci i Piotra w pachnącej świątecznymi przygotowaniami kuchni, a sama pognałam na przystanek. Miałam zarezerwowaną kolejkę pod ursynowskim megasamem. Wszyscy czekali na rybi transport, bo poranna dostawa kar­pia się wyczerpała. Byłam już przy ladzie, kiedy się skończyły. Ależ to bolało! Wystałam jedynie dwa należące mi się śledzie i ponownie zajęłam kolejkę, tym razem na końcu ogona, po dwa karpie. Chy­trze pomyślałam, że dzięki temu wystoję jeszcze kolejne dwa śledzie.

Niemal radosna pojechałam sprawdzić, co w domu. Miałam co najmniej trzy godziny. Wiedziałam, że zdołam się rozgrzać i coś na pewno zdążę zrobić.

Kolejka nieco się przesunęła. Moje miejsce było już prawie w drzwiach. Będzie trochę cieplej – po­myślałam. Nie było. Drzwi na oścież otwarte, pełno śliskiej, burej, błotnistej mazi na podłodze. Na dwo­rze było równie zimno, trochę bardziej wiało, ale za to był śnieg, który to nasze nędzne życie bielił zdobiąc ostatnie dni Adwentu. Do władczyń zza lady było jeszcze daleko, ale już rozlegały się ich niemiłe odzywki i wrzaski. Umordowany tłum stał dość pokornie, może czasem ktoś próbował wyże­brać nieco większą rybkę i to wzbudzało wściekłość ekspedientek.

Fakt, od rana, a może i od wczoraj biegają po tej błotnistej bryi. Przecież po tamtej stronie lady mają jej tyle samo albo i więcej, co my tutaj, a w domu też ktoś na nie czeka – ćwiczyłam sobie na nich szwankującą miłość bliźniego.

Kolejka nie stała „gęsiego”. Ludzie grzali się sobą nawzajem. Żadnych szpar. Staliśmy po trzy, cztery osoby razem, ale każdy wiedział, za kim stoi. Ogon, który wyglądał na pięćdziesiąt metrów, jakby go rozciągnąć w pojedynczy, cienki, miałby pewnie ze dwieście i znów wylądowałabym kawał poza sklepem. Wszyscy chcieli być przynajmniej pod dachem. Rozmyślałam o domu. Dzieci pewnie nanizały już pierniczki na nitki. Piotr dziurawił je igłą i przewlekał białą nitką, Kinga wiązała supełki, a Anusia zawieszała wszystko na drążku miotły, opartej o dwa stołki. W kolejce czekały cukierki i sterta białych, postrzępionych na końcach bibułek. W każdą trzeba zawinąć cukierek i porządnie skręcić oba końce. Będzie śliczny cukierkowy łańcuch…

Stojąc wciśnięta w tłum, z nosem wtulonym w zwój wełnianego szala, z rozrzewnieniem myślałam o ciepłym domu. Nie czułam chłodu. Butami prawie nie dotykałam zimnego, rozmokłego kartonu. Ściśnięta przez tłum, stałam jakby lekko uniesiona, niemal bezwładnie. Mogłam nawet się przespać. Kolejka mnie niosła.

Harmider jakby ktoś pokrętłem lekko ściszył. Nos wygrzał sobie miłe gniazdko w szalu, więc ostrożnie tylko przekręciłam głowę, żeby jak naj­mniej zmieniać pozycję. Szerzej tylko otworzyłam oczy i bezmyślnie wodziłam wzrokiem po ludzkich nogach, po błocie i rozmoczonych „dywanikach” z tektury. Zatrzymałam się przy otwartych drzwiach wejściowych. Dziwne, bardzo płytkie półbuty, cał­kiem nie na tę pogodę. Mocno sfatygowane, jakby nigdy nie widziały pasty ani szewca. Wyżej skarpet­ki – długie, coś z nich wyłaziło. Wąskie, za krótkie spodnie, wąski ciasny płaszcz. Kiedyś pewnie był ładny, „Marengo”, w jodełkę – oceniłam. Płaszcz miał zbyt krótkie rękawy. Wystające z nich wąskie ręce i długie szczupłe palce były bladosine, pewnie skostniałe z zimna. Ostrożnie, by nie tracić ciepła, uniosłam nieco nos razem z szalem. Mężczyzna był wysoki. Okulary, bardzo ascetyczna, chuda twarz, duże, średnioprzytomne oczy patrzyły gdzieś hen. Łzy zakręciły mi się w oczach. Pomyślałam: dusza Norwida w łachmanach u schyłku życia. Stanęłam mocniej na mokrej mazi i przeprosiłam „podtrzy­mujące” mnie panie.

– O, tamten pan jest ze mną, szuka mnie. Ścią­gam go wzrokiem, ale jakoś nie patrzy w naszą stronę. Pójdę po niego, dobrze?

Uśmiechnęłam się do „Norwida”;

– Proszę do mnie podejść… Do kolejki szepnęłam. – Kupimy razem karpie. Będzie panu w ścisku cieplej.

Poszedł ze mną bez słowa. Poczułam się odpowiedzialna za niego i zadbałam, by był odpowiednio ściśnięty przez tłum. Grzecznie dał się ludziom nieść. Nie rozmawialiśmy. Dalej grzałam nos w sza­lu, mój podopieczny mnie pilnował.

Zapłaciłam za cztery, szczęśliwie już śnięte, kar­pie i cztery śledzie. Taki był urzędowy przydział: dwa karpie i dwa śledzie na twarz. Wyszliśmy ra­zem. Dałam mu zawiniątko z jego rybami. Wziął bez słowa, nie podziękował.

  • A może przyjdzie pan do nas na Wigilię? To niedaleko. Dam panu adres. Drzwi będą otwarte – zapraszałam.

Wreszcie się odezwał i spojrzał na mnie jak czło­wiek, a nie duch.

  • Mam psa – powiedział i obdarował mnie czymś w rodzaju uśmiechu. Nie wiem, dlaczego myślałam, że jest samotny i opuszczony.

Przyjechałam do domu nocnym autobusem. Piotr zdenerwowany skubał brodę spacerując z Panem Migdałem przed domem, a dziewczynki spały ubrane w łańcuszki z cukierków okręconych białymi bibułkami. Wyglądały jak aniołki otulone skrzydłami. Byłam tak zmęczona, że dopiero w cie­płym, pachnącym i bezpiecznym domu poczułam, jak zimno mną telepie. Chyba jednak bardziej niż zimno, czułam wszechogarniający błogostan, satysfakcję i dumę. Mieliśmy cztery śledzie, dwa karpie i uszczęśliwiłam pana w półbutach oraz jego psa. Czego chcieć więcej?

(Barbara Czaykowska-Kłoś, Historie kuchenne)

Karp w galarecie wg Magdy Gessler

Nazywa się inaczej gefilte fish i jest podawany w tarnowskiej restauracji „Stara Łaźnia” po rewolucjach kuchennych Magdy Gessler. Mam nagranie tego programu emitowanego w tv i z niego odtworzyłam sposób przyrządzenia potrawy (oczywiście w proporcjach na kilka osób).

W takiej postaci pojawił się ten karp na moim stole wigilijnym.

  • mały karp (z głową i płetwami)
  • płat  karpia pozbawiony ości (Lidl oferował w tym roku takiego)
  • 4 marchewki
  • 2 pietruszki
  • pół selera
  • por
  • cebula
  • kilka ziaren ziela angielskiego
  • 3-4 liście laurowe
  • kilka ziaren pieprzu
  • pieprz, sól
  • opakowanie żelatyny
  • posiekany zielony szczypior
  • chrzan przygotowany z jajkiem
  • sos tatarski
  • + opcjonalnie kogel-mogel (ale to trzeba lubić zestawienie smaków słodko-pikantnych)

Całego karpia (wypatroszonego i oskrobanego z łusek) ale z głową i płetwami wkładamy do dużego rondla, dodajemy obrane warzywa oraz przyprawy, zalewamy zimną wodą, gotujemy na malutkim ogniu, aż wszystko będzie miękkie. Pod koniec gotowania dodajemy płat karpia pozbawiony ości, sprawdzamy, czy wywar jest wystarczająco doprawiony, po czym po ok. 20-30 minutach (kiedy mięso karpia będzie już mięciutkie), zdejmujemy garnek z ognia.

Odstawiamy do przestygnięcia.

Wyjmujemy delikatnie płat bez ości, obieramy z mięsa.

Wyjmujemy marchewkę i kroimy ją na ładne plasterki.

Pozostały wywar przecedzamy, do gorącego dodajemy żelatynę (zgodnie z przepisem na opakowaniu).

Przygotowujemy kokilki czy filiżanki – tyle, ile potrzebujemy mieć porcji.

Na dno każdej filiżanki wsypujemy posiekany szczypior, układamy plastry marchwi, posypujemy grubo mielonym pieprzem, wykładamy kawałki mięsa karpia.

Zalewamy przygotowanym wywarem.

Wstawiamy do lodówki.

Podając – na talerzyk nakładamy sos tatarski, na to wyjętą zastygniętą galaretkę, na niej układamy chrzan i opcjonalnie kogel-mogel.

Sałatka śledziowa mojej siostry

Zrobiłam tę sałatkę wczoraj, miała być właściwie na dziś – na środę popielcową, ale na dziś niewiele jej zostało. Taka była pyszna, że większość została od razu pożarta:) Może to i lepiej, bo przecież dziś post.

sałatka śledziowa



Opakowanie śledzi marynowanych w occie i oleju (Liesner) 250 mg

2 garstki drobniutkiej fasolki białej

4-5 ziemniaków ugotowanych w łupinkach

cebula

Majonez (niezbyt gęsty np. kielecki)

Sól do smaku, pieprz

 

 

Fasolkę ugotować  w lekko osolonej wodzie – najlepiej dzień wcześniej – pamiętając, że musi się ona moczyć wcześniej ok. 12 godzin.

Ziemniaki wyszorować i gotować w łupinach, sprawdzając widelcem czy się ugotowały.

Po wystudzeniu (można ugotować dzień wcześniej) pokroić na drobną kostkę.

Śledzie pokroić na drobno.

Cebulę pokroić w drobną kosteczkę, sparzyć wrzątkiem, odcedzić.

Wszystkie składniki połączyć i po spróbowaniu ew. dosolić (śledzie są dość słone), popieprzyć.

Wymieszać z majonezem.



Wigilijne śledzie po łowicku

Zapraszam na regionalne pyszne danie wigilijne

śledzie po łowicku

  • 5-6 płatów śledziowych typu matjas w oliwie i occie
  • 1 duża cebula
  • 1 pietruszka
  • 2 marchewki
  • 2 kiszone ogórki
  • Majonez
  • 2 łyżki oliwy

Płaty śledziowe odsączyć i drobno pokroić.

Cebulę i ogórki pokroić w kostkę

Surowe marchewkę i pietruszkę zetrzeć na grubej tarce, po czym podsmażyć krótko na rozgrzanej oliwie.

Układać składniki warstwowo w kokilkach lub szklaneczkach: śledzie – majonez – cebula+ogórki – majonez – marchewka i pietruszka – majonez

Można przybrać zieleniną (pietruszką, szczypiorkiem)

Poszukiwanie wigilijnego smaku – sałatka śledziowa

saatka_sledziowa_haliny

Są takie dania, takie smaki, które zapadły nam na zawsze w pamięć, a których już nie ma, bo odeszły wraz z odejściem kochanych osób.

Czy nie uda się ich jednak przywołać?

Zbliża się Wigilia, na której nie będzie już mojej siostry Haliny i nie będzie jej sałatki śledziowej, którą zawsze robiła, na którą zawsze się czekało. Na wigilijnym stole pojawiała się wielka salaterka, a w kuchni czekały przygotowane słoiczki z tą sałatką „na wynos” i obdarowani pilnie patrzyli, czy aby ktoś nie dostał jej więcej od drugich. Miało być po równo, sprawiedliwie.

Kiedy planowałyśmy w rodzinie tegoroczną wigilijną wieczerzę, wypłynął temat sałatki.

Powiedziałam, że spróbuję ją zrobić. Na szczęście parę lat temu zaczęłam spisywać nasze rodzinne receptury i siostra zostawiła mi przepis na tę sałatkę.

Wtedy nie studiowałam zbyt pilnie jej przepisu, wpisałam go i tyle, bo przecież nie miałam w planie jej robić, to ona zawsze ją robiła.

Teraz zdziwiłam się. Myślałam zawsze, że daje się do sałatki jajka na twardo, a tu okazało się, że nie.

Cóż, najwyższy czas przetestować przepis. Zrobiłam dwie wersje: według siostry i drugą – moją, z jajkami. Okazało się, że siostra miała rację. Żadnych jajek! Zaczynają dominować w sałatce, przytłumiają smak śledzi.

 

Receptura siostry jest prościutka:

(podaję ilość niewielką, na 2-3 osoby, na większą ilość osób trzeba po prostu zwiększyć proporcjonalnie ilość składników)

 

garstka drobniutkiej białej fasolki (absolutnie wykluczona fasolka z puszki)

2 ziemniaki ugotowane w mundurkach

opakowanie śledzi marynowanych z cebulką w occie – ok. 100-120 mg – wypróbowałam, że najlepsze są Liesnera, te: „śledzik na raz”

mała cebula pokrojona drobniuteńko

sól, pieprz, szczypta majeranku, szczypta papryki

2-3 łyżki majonezu niezbyt gęstego (wg mnie najlepszy okazał się kielecki)

 

Dzień wcześniej należy namoczyć fasolkę.

Następnie gotujemy ją do miękkości w lekko osolonej, ze szczyptą cukru wodzie (dodałam jeszcze do wody małą gałązkę suszonego tymianku). Odcedzamy i studzimy.

Ziemniaki obieramy z łupinek i kroimy w drobną kostkę (wielkości ziaren fasoli).

Filety śledzika również kroimy i dodajemy wraz z cebulą i zalewą do sałatki.

Posiekaną dodatkową cebulę zalewamy wrzątkiem i po ostudzeniu odcedzamy i dodajemy do sałatki.

Dodajemy (próbując) przyprawy, dodajemy majonez, mieszamy.

Wkładamy do lodówki, by smaki się przegryzły.

Smacznego!