Od dziecka chodziłam z rodzicami do lasu, zbieraliśmy grzyby i do dziś jestem specjalistką w ich rozróżnianiu. Tato znał takie miejsca, skąd przywoziło się szalone ilości przeróżnych grzybów. Do dziś pamiętam widok długiej szafki w kuchni pod oknem, na którą wysypywało się zbiory; była tego pokaźna góra i cała rodzina zasiadała do obierania. Potem segregowało się: część do suszenia, część do marynowania, część na zupę, lub duszone do ziemniaków, czasami na farsz do pierogów. Ja tam najbardziej lubiłam grzyby z makaronem. Osobno się robiło grzyby, osobno makaron, a potem zasmażało razem. Dla mnie i dla taty to było danie kultowe. Często do niego wracam, kiedy tylko pojawi się odpowiednia ilość świeżych leśnych grzybów – teraz dostępnych dla mnie tylko na targu, niestety.
Potrawa jest prosta i nie wymaga specjalnych zabiegów.
50 dag makaronu nitki (w gniazdkach), wstążki lub kluseczki
ok. 50 dag świeżych grzybów leśnych (kozaczki, borowiki, podgrzybki, kurki)
2 cebule
ok. 6 łyżek masła
1 łyżka mąki
sól, pieprz
Grzyby oczyścić, szybko wypłukać (nie moczyć!).
Zagotować osoloną wodę, wrzucić grzyby, obgotować przez ok. 15 minut.
Odcedzić, ostudzić.
Posiekać drobniutko (robiliśmy to tasakiem na stolnicy; teraz nie mam tasaczka, robię to długim ząbkowanym nożem do chleba, też świetnie się to robi).
Posiekaną w kostkę cebulę przesmażyć na roztopionych 2 łyżkach masła, dodać łyżkę mąki, posiekane grzyby, doprawić solą i pieprzem, chwilę przesmażyć.
W dużej ilości osolonej wody ugotować makaron al dente. Odcedzić.
Teraz każdą porcję przygotowuje się na osobnej patelni:
Rozgrzać 1 łyżkę masła na patelni, wrzucić porcję ugotowanego makaronu, podsmażyć (najbardziej lubię, jak już robi się na makaronie złota skorupka), dodać grzyby, wymieszać, trzymać na ogniu jeszcze kilka minut.
Przełożyć całość łopatką na talerz.