
Przyjrzyjmy się, jak to było z choinkami?
Co pamięta nasza dziewczynka?
W przedpokoju leży pachnące obłędnie drzewko. Czeka na tatę, który osadzi je w stojaku i zacznie ubierać.
A tata przyszedł po pracy, zjadł obiad i czyta gazetę. Dziewczynka zerka co i rusz do pokoju. Wie, że nie należy przerywać nikomu lektury, ale czas pędzi i pędzi, co będzie z choinką? kiedy ją ubierzemy? Idzie do mamy, już bliska płaczu.
– Tatuś nie postawi tej choinki?
Mama, też już podenerwowana, ponagla męża.
Tata bierze w końcu siekierkę i zaczyna dopasowywać pień drzewka do stojaka. Wreszcie choinka stoi w pokoju. Jest piękna i jej igły cudownie pachną lasem i świętami.
I teraz – jak to się obecnie mówi – zaczyna działać jej magia.
Wszyscy zapominają o tym marnym wstępie. Zaczyna się ubieranie choinki. To tato jest głównym scenografem i architektem. Uczy dziewczynkę:
– Małe bombki wieszamy na samej górze choinki. Im niżej, tym bombki większe. I pamiętaj, żeby nie było „dziur”, pustych miejsc. Popatrz na choinkę z jednej strony, przejdź na lewo, na prawo.
Dziewczynce zostały te nauki do dziś. Zanim uzna, że bombki dobrze wiszą, wielokrotnie je przewiesza, zmienia miejsce. Zdarzyło się nawet raz, że choinka została rozebrana i ubierana od nowa😊
Ale zasadę proporcjonalności rozmieszczenia bombek często dziś łamie; polubiła asymetrię.
Bombki dziewczynka miała piękne. Kochali wszyscy zwłaszcza jedną: okrągłą, dość dużą, z jednej strony była granatowa jak noc, z drugiej był wymalowany piękny, czerwony mak. Tato kochał cytrynki-reflektory, mama zachwycała się szyszkami, zwłaszcza tymi srebrnymi.
Dziewczynka lubi usiąść pod choinką i wpatrywać się w szklane bańki, szukać w nich odbicia swoich oczu; czasem są smutne, czasem wesołe, jak to życie…
Dziewczynka pamięta modę na cukierki wieszane na choince; zwykle były to cukierki z tych „lepszych”, w kolorowych papierkach, czekoladowych; „mieszanka wedlowska” była bardzo w cenie (jak się udało kupić). Ładnie to wyglądało, a kiedy przyszedł jakiś gość, częstowało się go tymi cukierkami z choinki. Wszyscy sobie to cenili, było małe misterium wyboru cukierka. Był tylko jeden szkopuł: często okazywało się, że na choince wisi tylko atrapa, sam papierek, w środku pusty, bo dzieci delikatniutko i precyzyjnie powyjmowały cukierki i zjadły😊
W PRL-u zimy były, że ho, ho!
Jedna była szczególnie sroga, potem nazwana zimą stulecia. Szkoły zamknięto, dzieci szalały na saneczkach, lepiły bałwany. A nasza dziewczynka leżała chora, bardzo przeziębiona i myślała sobie, że to takie niesprawiedliwe.
Obok łóżka stała choinka i dziewczynka kolorowymi kredkami malowała szlaczki w zeszycie, odrysowując wzory z choinkowych bombek.
Ciekawe, czy dziś są jeszcze szlaczki? Za jej czasów oddzielały one zapis jednej lekcji od drugiej, początek i koniec zadania domowego…
Jeszcze jedno choinkowe wspomnienie.
Dziewczynka idzie w odwiedziny do koleżanki szkolnej. Tam widzi choinkę, która zrobiła na niej wrażenie nie do opisania wręcz!
Otóż choinka Agusi jest ubrana w jednokolorowe tylko, granatowe bombki, a na gałęziach rozłożono kłaczki waty, wyglądające jak śnieżne czapy. Dziewczynka nigdy nie widziała czegoś tak oryginalnego.
Niestety, w domu dziewczynki preferowana jest kolorowa choinka – jak jej powiedziano – i nie ma mowy o monochromatycznych ozdobach.
I coś w tym było – nigdy później dziewczynka nie zdecydowała się na jednokolorowe drzewko, mimo swego dawnego zachwytu.