Kwietniowa, kapryśna pogoda nie zachęcała do spacerów. Był to za to dobry czas na film w domowym zaciszu. A w dodatku dopisały bazie i pyszniły się te urocze białe kotki na stole.
Zaproponowany film, który oglądaliśmy, był produkcji hiszpańskiej, dlatego też menu było hiszpańskie.
Najpierw tapas: podałam pinchos morunos – szaszłyki z polędwiczek wieprzowych, tortille z warzywami i kanapki z jamon serrano
Później sztandarową klasyczną fasolową fabadę asturiana
A jako danie główne – escudellę – kataloński zestaw mięs w rosole
Wino – to oczywiście rioja – moje ulubione hiszpańskie wino – niezawodne w smaku!
Do kawy były meringues – bezy z dodatkiem ziarenek kawy
A film, który oglądaliśmy to „Ostatni szczyt” w reżyserii Juana Cotelo.
Impulsem do nakręcenia filmu dla reżysera było spotkanie z pewnym sympatycznym, pełnym zapału, dowcipnym młodym księdzem. „Na pewno jeszcze się spotkamy” – pomyślał reżyser po krótkiej rozmowie z nim. Niestety, 12 dni później kapłan już nie żył…
„Jeśli dziś publicznie ukrzyżuję księdza, czekają mnie sukcesy i nagrody. Jeśli księdza pochwalę, to mnie ukrzyżują!” – tymi słowami Cotelo rozpoczyna Ostatni szczyt, jedną z najlepszych filmowych opowieści o kapłaństwie, jaką widziało kino.