Robiłam dziś surówkę z kalafiora na drugie śniadanie, i kiedy się zastanawiałam jakiej by tu przyprawy dodać, wpadł mi w rękę słoiczek z kminem rzymskim, czyli cuminem. To wcale nie jest przypadek, że mi ten cumin wpadł w ręce, on mi zresztą wcale nie wpadłJ))) on po prostu stoi pod ręką przy moim kuchennym blacie roboczym. Bo kocham tę przyprawę! Dodaję ją do zup, do sosów, do past, surówek, sypię na kanapki…
(zdjęcia z sieci)
Ale cały czas nie mogę dojść, skąd znam ten smak i zapach!
Kilka lat temu dostałam ją z USA (teraz można już cumin kupić w każdym większym sklepie). Pierwsze wrażenie było takie, że jest jakaś dusząca… jakby coś przypalonego… zakurzonego…. Ma ostry smak, bardzo wyraźny, z lekką goryczką. Uzależnia! Najpierw się myśli, że to taki dziwny smak, i chyba nie, nie dla nas…. a potem się tęskni za tym smakiem i ciągle eksperymentuje, do czego by tu jeszcze cuminu sypnąćJ)))
Ale to nie było moje pierwsze spotkanie z cuminem. Na pewno już wcześniej zetknęłam się z tym smakiem i zapachem, znam go, ale jakoś nie umiem sobie skojarzyć gdzie i kiedy. Jedno ze skojarzeń, jakie sobie przypomniałam:
Jest późne popołudnie w Jerozolimie, pełne słońca. Wracamy do domu ciasnymi uliczkami i zaułkami dzielnicy arabskiej wokół Bramy Damasceńskiej. Przy ulicznej smażalni spora gromada owiniętych w turbany mężczyzn. Otacza nas zapach przypalonej oliwy i czegoś gorzkiego nieco… tak, to jest ten zapach, to cumin. Przyprawa Bliskiego Wschodu.
Ale pewna jestem, że to nie tylko to wspomnienie… coś jeszcze było kiedyś… Może sobie przypomnę….